29 czerwca 2017

Siódma rano

Lubię obejść rano ogród  z kubkiem zbożówki. Zbożówka gorąca, trawa pod bosymi stopami przyjemna, chłodna, z rosą. Patrzę, co wyrosło, co zakwitło od wczoraj, ogarniam małe gospodarstwo.  Nigdy tak mocno nie czuję się na swoim miejscu, jak wtedy. Każdą roślinkę posadziliśmy z Miłym, każde drzewo. Liście o tym szepczą, o latach, kiedy wszyscy rośniemy, one wzwyż, my w głąb.
Brzozy mają tyle lat, co Średni.Uwielbiam poranne światło między nimi.Wszystko oddycha letnim, miłym spokojem. Porzucona deskorolka. Fioletowy balonik, który pękł. Ślady zacnych zabaw, radości odrapanych kolan i dzieciństwa. Mały bobruje codziennie z przyjaciółmi, zjedli mi już wszystkie poziomki. Powojniki kwitną. A jeszcze wczoraj lewie otwierały pąki...




Bonica 82, nieśmiertelna, niezawodna, odporna na wszystko.


Maki radośnie rozsiały się wszędzie. Od was te maki, dziewczyny:) I reszta letniego drobiazgu, wędrowcy ogrodowi.



Jak lilie, to już lipiec prawie. Druga zmiana w ogrodzie, po piwoniach.


Taki cudaczek mi wyrósł.


Już po jaśminach. Perfumy czerwca zostają odłożone na półkę, teraz przyjdzie leśny lipiec, z żywicą sosen i zapachem koszonego siana.



Jeszcze więcej maków


I jeszcze. Nigdy dość maków.


Szklarnia o poranku. Już kwitną:) Mam satysfakcję, że posiałam każdy z nasionka - od was, dziewczyny - a teraz ich pora na pachnącą epopeję. Rosną jak szalone, pozbawiam liści, nie więcej niż dwa na dzień z krzaczka, ale jak widać, dobrze im i prężą zielone muskuły.



Koniec kawy w kubku, koniec zdjęć. Koniec godziny siódmej, uciekła, tak szybko, jak cały poranek. Jeszcze szybciej, niż wieczory. Wczoraj czytałam  na uniesieniach i wzruszeniach o letnich wieczorach:

"I znowu był czerwiec – łagodne, długie, wolno gasnące wieczory, wieczory które tak wiele obiecują, że cokolwiek się z nimi zrobi, ma się zawsze wrażenie porażki, zmarnowanego czasu. Nie wiadomo jak najlepiej je przeżyć. Iść przed siebie, albo może zostać w domu i siedzieć przy szeroko otwartym oknie, tak żeby ciepłe powietrze, nasycone dźwiękami lata, weszło do pokoju i zmieszało się z książkami, z ideami, z metaforami, z naszym oddechem. Ale nie, to także nie jest sposób, to nie jest możliwe. Można ich – tych niekończących się wieczorów – tylko żałować, kiedy już przeminą, kiedy dzień będzie coraz krótszy. Są nieuchwytne."
Adam Zagajewski "Lekka przesada"

Tak. Tak samo nieuchwytnie i absolutnie pięknie przemijają poranki. I jaśmin.


28 czerwca 2017

Mieszanka letnia

Kilka pierwszych wakacyjnych dni za nami - weszliśmy w strefę czasu sakralnego, jak u Eliadego:) Każdy dzień to nowe cuda. Przyjechały truskawki...szesnaście kilo....


Kolejna porcja dżemów powędrowała do piwniczki. Uszczuplona mocno przez podjadanie.


Mam czas, więc latam po kuchni. Upiekłam chlebek. 



Na dworze szaleństwo łąkowe. Teraz łąki są najpiękniejsze, ziele do pasa, każdy chwaściorek, każda roślinka spręża się, kwitnie, a nad tym wszystkim brzęk, pszczoły, trzmiele...
I lilie zakwitły w oczku. I koniczyna. I szałwia. I róże, w czerwcowej bajce.







 Przeszły deszcze - po deszczach wylazły ślimaki, a po ślimakach bocianisko, przyszwendało się, dostojnym krokiem sztywnego lokaja.
W gniazdach małe bocianki do wykarmienia.


Alejka wejściowa zielona, lada chwila zaczną się powojniki, zaraz po różach. U sąsiadów już liliowce w pąkach. Lada chwila:)




24 czerwca 2017

Pierwszy Dzień Wakacji



Brak jednego głosu w domu jest jak wycięcie drzew z zaczarowanego lasu. Więc dzisiaj u nas bardzo cicho, kiedy budzę się, słuchając tylko deszczu i tykania zegara.
Miły jest w podróży, Duży i Elf mają za tydzień i parę dni  obrony. W cichym domu uśmiecham się do tego szeptu deszczu po jasmninach - ide po mleko, otwieram szeroko okno, słucham.
Ptaki pochowały się, cała zazwyczaj jazgotliwa gromadka ucichła, skryła się gdzieś, oddając ogród we władanie deszczu.
A ja wspominam.
Wczoraj było zakończenie roku szkolnego, pełne wzruszeń - moja klasa ustawiła mi się w cudną kolejkę do wycałowania w oba policzki, sprawiedliwie, chłopcy i dziewczyny.
- Nie będe myć tego policzka! - znajmiła podekscytowana Wiola, która obiecała mi, że prosze pani, w przyszłym roku to ja się naprawdę wezmę.
- Proszę pani, jeszcze Michał! - chłopcy prowadzą spóźnialskiego, który ominął kolejkę pożegnalnych buziaków. Dostają świadectwa, wymieniamy pozdrowienia, że do wrzesnia, że będa uważać, że pani też odpoczywa. Rodzice. Uściski. Pusta klasa. Zostaję sama przy biurku, jakoś mi miękko w kolanach, jakaś dziwna ta cisza...
Mały pomaga mi potem  nieść do domu kwiaty, na rogu za biblioteką robimy sobie pierwsze, wakacyjne zdjęcie. Doczekaliśmy, Malutki.


Niebo się przeciera powoli, o dzieiwątej szept deszczu w ogrodzie ucicha, gałęzie jaśminu nie uginają się już, nie tańczą na wietrze. Dzisiaj mam próbę teatru, za tydzien premiera "Serca jaskółki" Szymborskiej. Musze powycinać szablony jaskółek. Musze zdobyć dworcowy zegar i parawan lekarski. Muszę...
Ale póki co, jest poranek, dom śpi, baśniowe drzewa milczą, boso, nie wyczuwając stopami podłogi idę ze swoim kubkiem mleka, wąchać róże w bukietach. Pachną malinami. To Wiola mi powiedziała, że pachną malinami? Chyba tak, ona trzymała cały apel mój album "Ptaki Polski", który dostałam w podarunku. I róże też trzymała. Nie dała sobie odebrać.  Wiola nie ma taty, nie żyje od kilku lat. Nie obchodzi Dnia Ojca. Mama pracuje, więc po Wiolę i świadectwa przyjechał starszy brat.
Co jeszcze pamiętam? Jasia z I gimnazjum, którego pani strofowała za wygniecioną koszulę na apelu. Że sobie nie uprasował. Jasio ma z siedmioro rodzeństwa, w tym dwoje idących programem specjalnym. Jego mama - też ją kiedyś uczyłam - też szła programem specjalnym.
Ta nieuprasowana, jasiowa koszula ciągle tkwi pod powiekami, gdy niosę do domu róże, pachnące malinami.

Tak. Jaskółki,  deszcz,  odebrać nowy rower Małego ze sklepu, upiec chleb. Mam dzisiaj oskomę na domowy, pieczony z ziarenek chleb. Musze się pozbierać, ale póki co, stoję w oknie, patrząc, jak jaśnieje niebo.
Jakby ten deszcz zmył i ze mnie wszystko.
Dziękuję wszystkim za życzenia na koniec roku szkolnego, dziękuję Alu M. - noszę tę nauczycielkę w sobie, nigdy się jej nie pozbędę chyba, nawet na wakacjach. Jak Lorca napisał o noszeniu:

Noszę twe światło okrągłe
Twe wielkie światło
Co mnie trzyma
W swym natężeniu ostrym
Od wschodu aż do zachodu
Ile mnie trudu kosztuje
Dźwigać się z Twymi ptakami
I z ramionami Twoich wiatrów
Ile mnie trudu kosztuje
Dać Ci przeminąć dniu,
Odchodzisz pełen mnie
Nie znając mnie
Powracasz

Ps. Nasza Kota też uznała, że mam wakacje i należymi o tym przypomnieć - siadła na szkolnym laptopie z dziennikiem elektronicznym. Starczy tego.



21 czerwca 2017

Pierwszy Dzień Lata

Dzisiaj był Pierwszy Dzień Lata, Dzień Pięknych Chmur, Dzień Jasminu i Róż,  Dzień Nieba i Dzień Łagodnego Wiatru na Łąkach. Zaraz po pracy na rower i przepadłam.
Pamiętam jak budowano starą szosę, którą teraz jadę.
Szara wstęga zakręca łagodnie koło cepeenu - wszyscy mówią cepeen, chociaz to zupełnie inna stacja. Tędy biegłam na pierwsze randki z Miłym, rozgrzaną czerwcowym upałem asfaltówką.
Teraz pozwalam obłokom, wiatrom i błękitom bawić się z włosami i zachwycam się nieodmiennie, kolejnym Latem.
Bo wieczne Lato świeci w naszym państwie.
Łąki. Po horyzont. Po obłoki.
Jakie to nadal piękne, że czasem do szczęscia wystarczy tylko patrzeć.







Już pojutrze. Mały dostanie nowy rower, bo ze starego już wyrósł, może przyjadą ze wsi truskawki,  odbierzemy świadectwa i zaczniemy Wakacyjną Księgę Radości. Jaśmin szaleje - pełnia kwitnienia, wszystkie krzewy przy domu obsypane bielą, złotem. Wieczór nasyca się perfumami godnymi królów.



Na stole bukiet, taka jestem dumna, że wszystko z własnego ogrodu.

 



Oczywiście, Mary Rose. Najpiękniejsza. Bizancjum, alabaster i śmiech wróżek w jednym.


19 czerwca 2017

Odpocząć



Kilka chwil, łagodnych, ciepłych, bardzo spokojnych, zanim słońce schowa się za kędzierzawe czupryny drzew.
Ziemia oddycha, świerszcze grają jak największe solo skrzypcowe świata.
Jeszcze nie zrywam mietlic, czarcikęsów i innego drobiazgu - nie zaczęłam jeszcze suszyć zbiorów, wędruję bezinteresownie, glaszcząc zioła ręką, mierzwiąc trawom czupryny.
Nigdzie mi się nie śpieszy.
Nic mi się nie chce, poza tym wędrowaniem, słuchaniem świerszczy.
Ogród mi zarósł, trawnik udaje hipisa z zieloną grzywą, wszystko czeka, a ja sobie wędruję.
Muszę. Przez kilka dni chyba własnie tak - nic nie robić, nic wielkiego, nic ważnego.
Pozwolić sobie na oglądanie zachodu słońca i bose pięty. Szum rzeki, patrzenie na wodę, na szafir ważek, po prostu. Chciałabym się przytulić do świata, bardzo mi brakło tego ostatnio, za dużo było zakrzatania.
Chciałabym przytulić tę małą Kalinę w środku i powiedzieć jej, że tak, może zjeść czereśnie z gałęzi, pochodzić w kapeluszu i w niebieskiej sukience. Odpocznij. Należy ci się.
Więc przytulam.
I odpoczywam.
Zmierzcha czerwcowo.







18 czerwca 2017

O porankach, wieczorach, Prouście, wspomnieniach i planach.

Kiedy budziłam się na wakacjach, w domu dziadziusiów, po ścianach i firankach tańczyły słoneczne plamy. Pamiętam tę mozaikę, przesianą przez liście starych orzechów. Światło i cień, kołyszące się lekko, zmienne, efemeryczne kształty, lusterka wędrujące po ścianach, szybie, po starym lustrze, nakrytym szydełkową serwetką.
Jak magdalenki Prousta, jak ulotny zapach, wraca to wspomnienie zawsze, gdy otwieram oczy i słoneczne zajączki wędrują  po bieli firanek.
Lato. Czytam Prousta. Na znikomej, tańczącej, słonecznej smudze dźwiga się budowla moich dziecinnych wspomnień.

Po zniszczeniu rzeczy, kiedy  z dawnej przeszłości nic nie istnieje, wówczas jedynie zapach i smak, wątlejsze, ale żywsze, bardziej niematerialne, trwalsze, wierniejsze, długo jeszcze, jak dusze przypominają sobie, czekają, spodziewają się - na ruinie wszystkiego - i dźwigają niestrudzenie na swojej znikomej kropelce olbrzymią budowlę wspomnienia.




Rano, na trawie jest rosa, za oknem klezmerska orkiestra szpaków i stepujące po parapecie muchy. Czasem jedna, uparta, zbudzi nas już o czwartej, nieustepliwie bombardując uciekający sen. Światło za szybą. Jaśmin pachnie.
Za tydzień wakacje.
Nie chce mi się wierzyć, że te wszystkie tegoroczne  jesienie, zimy, wiosny już za nami. Że naprawdę mam miskę czereśni, w szklarni kwitną pomidory i mogę boso wędrować cały boży dzień. 
A jednak!
Wieczorem okno wygląda tak.




Mam gdzieś na świerkach gruchacza - gołąb grzywacz codziennie daje koncert nostalgicznym  puhuuuuu, puhuuuuu.
Napisane, co miało być napisane. Jutro rada. Potem tylko wypisywanie świadectw.
I otworzymy wielką wakacyjną księgę pięknych dni. mały już planuje, do jakich wioseczek zrobimy rowerowe wyprawy. Chciałabym pojechać szlakiem zamkniętych, wiejskich szkół, kiedyś było ich pełno w okolicy.
Z kwiatowych wieści - rozkwitły róże. Mary Rose i Królowa Elżbieta. Królewsko w Kalinowie:)





Tegoroczne wakacje spędzam w domu. Mam oskomę na robienie przetworów, nieśpieszne wycieczki, poranki, jedzenie późnych śniadań, pielenie i podlewanie. Przyjmowanie gości i pieczenie szarlotek. 
Będę Kaliną domową. Może popiszę. Może przemaluję jakieś drzwi. Nic na siłę, nic, że trzeba.
Może poczytam Prousta.
Tak ładnie przecież napisał:

Nie dostaje się mądrości w darze, trzeba ją odkryć samemu po wędrówce, jakiej nikt nie może podjąć za nas ani jej nam oszczędzić, bo ona jest spojrzeniem na świat.