27 września 2016

Cmentarz unicki, bośnacy von Guntera, zdjęcia lotnicze i inne historie

Zawędrowaliśmy z uczniami na stary, zabytkowy już cmentarz unicki, bo wymyśliłam sobie, ze będziemy zwiedzac i oglądac wszystkie okoliczne cmentarze, pryz okazji gawędząc o historii naszego miasteczka. Zamknięto go w 1887 roku, od tego czasu porastał bzami i ciszą, ale bzy wyciął kościelny już dawno i nielitościwie, została połać pustynniejącego ugoru, zajmowanego przez samosiejki olch i klonów. Cmentarz urokliwy bardzo. Jest na nim na przykład kapliczka świętego Wincentego, z melancholijnym aniołem:


Kapliczka pochodzi z lat 1840/1848.  Wokół niej, w rudziejących trawach odnajdujemy zapomniane groby. Na przykład Feliska Łyszczyńskiego. Szperam w internecie i odnajduję trop, wiodący do Towarzystwa Filaretów i Filomatów, prezesa Izby Cywilnej Białegostoku, a nawet upadku meteorytu w Fastach... cytuję za blogiem pana Daniela Paczkowskiego:

(...)Czy jest to ten sam Feliks Łyszczyński, który wymieniony został w Dzienniku Wileńskim w roku 1827 w artykule Jana Wolskiego zatytułowanym " O spadnieniu kamieni z powietrza pod Białym-stokiem we wsi Fastach", gdzie jako assesor świadczył autorowi artykułu, wraz z innymi świadkami o spadnięciu fragmentów meteoru we wsi w dniu 23 września 1827 roku? Warto zaznaczyć, że meteoryty z Fast znajdują się dziś w muzeach w Berlinie i w Wiedniu, zaś Muzeum Ziemi PAN dysponuje drobnymi ich okruchami, pozyskanymi z Berlina przed II wojną światową.
Czy w końcu Feliks Łyszczyński był tym filaretem, członkiem grona Białego (prawnego), wymienianym w korespondencji Filomatów z lat 1815-1823, wydanej przez Jana Czubka?

Kiedy cmentarz był jeszcze otwarty, nasza mieścinka znajdowała się akurat pod zaborem pruskim. Czytam sobie smakowicie:
(...) Według statystyki pruskiej w 1799r. miasto miało 12 ulic, 95 domów (w tym ratusz, kościół - odbudowany w latach 1738 - 1748 i cerkiew), 130 placów do zabudowy. W mieście znajdowała się 1 cegielnia, 1 szynk, 4 browary, 4 gorzelnie i 28 studni. Liczba mieszkańców wynosiła 425 osób, w tym 7 Żydów. Odnotowano 1 urzędnika magistrackiego, 8 policyjnych, 4 duchownych, 16 rzemieślników. W (...) rozlokował się oddział 2 regimentu Bośniaków von Guntera liczący 10 osób.
Szukam wiadomości o von Gunterze. Znajduję coś od pana Jana Modzalewskiego.

bosniacy_6

Generał Günther (W 1788 roku pułkownik Günther przeniósł stacjonujące dotąd w Gołdapi sztab i szwadrony bośniackiego regimentu do Ełku.) urodził się w rodzinie kapelana wojskowego. W dzieciństwie został sierotą i zakosztował biedy. Matka wysłała go na studia teologiczne, ale on wstąpił do wojska i zaczął robić karierę sztabowca. Przez lata „dochrapał” się stopnia pułkownika i w wieku 52 lat został dowódcą regimentu „Bośniaków” stacjonującego w Gołdapi. Gdy w Polsce wybuchło Powstanie Kościuszkowskie, okazał się mężem opatrznościowym mazurskiej krainy. Bronił jej przed powstańczymi oddziałami, zapewnił jej bezpieczeństwo, a także walczył z powstańcami na terenie Polski. W uznaniu zasług został potem gubernatorem „Nowych Prus”, czyli zaboru pruskiego, i przeniósł swą kwaterę główną do Tykocina.
Co bośniacy z Heinrichem von Gunterem robili w okolicach Narwi? Tajemnica. Muszę doczytać więcej i popytać szwagra historyka:) A może ktoś z Was wie

 To archiwalne zdjęcie (chyba z balonu, sterowca bo jak inaczej) z początku XX wieku. Niewiele się zmieniło, no, mamy asfalt:)



26 września 2016

Jak pachną słowa



Szkoła, szkoła.
Nowe twarze nowych dzieci, witające mnie o szarym poranku. Niektóre jechały do szkoły godzinę, poziewują, kiedy deszcz bębni o okno.
- Będziemy opisywać jak pachniałyby i jaki miałyby kolor wasze ulubione słowa.
Ożywiają się.
Długopisy skrobią. Potem czytamy.
Naprawdę, to dla mnie wielka lekcja. Wzruszenia, śmiechu, zdziwienia nad świeżością spojrzenia tych małych obywateli królestwa literatury. Piszą dziesięciolatki:

- Moje ulubione słowo to "placki". Pachną i są koloru chrupiącego.
- Gdyby słowo "mienta" miało kolor i zapach to miałoby zapach kwiatów a kolor zielony.
- Gdyby wyrazy pachniały i mnieniły się kolorami, to moje ulubione słowa były by  zapach truskawek.
- Mama to moje ulubione słowo. Przypomina mi zapach truskawkowego ciasta i niebieski kolor jej ulubionej sukienki.
- Słowo niebo ma kolor niebieski i zapach soku jabłkowego.
- Wakacje- zapach kręcący w nosie, kolor kolorowy.
- Dom pachnie rodziną i najbliższymi. Pachnie tez kolacją, obiadem, śniadaniem i zabawą.
- Pies pachnie poumyciu się.

I mój faworyt - oniemiałam, naprawdę. Napisał to chłopak:

- Słowo lubię miałoby kolor niebieski i zapach konwalii. Słowo przykro miałoby kolor szary i zapach mięty. Słowo smutny miałoby kolor czarny i pachniałoby dymem.

24 września 2016

Ognisko, jesień i zachód słońca



Marchew, buraczki, kolorowe kartofle niemal już wykopane. Czeka jeszcze kukurydza i reszta różowych i fioletowych ziemniorków od Jagody. Piękne. Jak ametysty. A niebo mamy takie właśnie wieczorami, znad rzeki idą mgły, jesienny orszak. Ognisko teraz najlepiej smakowałoby z żarem, pieczonymi ziemniakami i spoglądaniem na horyzont, na wschodzącą gębulę księżyca.

Magda Umer napisała: "Zaczyna się jesień.W słoneczne dni, to ona podoba mi się bardzo. Ale tylko z urody. Pożegnalnej."

A ja... nawet w niesłoneczne dni lubię tę porę. Jak jej nie lubić? Przycicham teraz, nawet w zakrzątaniu przycicham, jakbym miała w sobie niewidzialną wstęgę Moebiusa, po której wędrują myśli, tam i z powrotem. Zalegam. Nie nadążam. Ale zupełnie tak, jakby organizm celowo próbował mnie trochę zwolnić, bo to szaleńcze wrześniowe tempo w pracy sprawia, że czuję się jak chomik w centryfudze.
To, co na zdjęciu to lokalna wieża widokowa, z której widać nawet sąsiednią wieś za rzeką. 
Byliśmy tam z klasą na ognisku jesiennym, grała gitara i wesoły chór fałszujących głosów słał nad rzekę: Wsiąść do pociąąągu...byyyle jakieeego....
Oj, chciałoby się.



21 września 2016

Dobrego dnia.





Pochłodniało. Można nosić swetry, ponczo, kraciasty szal. Można iść na spacer i widzieć wygwieżdżone niebo. Rano pić gorące kakao i patrzeć na mgły. Znowu jesienniejemy.
Coś dziwnego dzieje się z moim czasem, znika. Powinna być pełnia czasu i nów czasu, jak z księżycem.Teraz został mi tylko rogalik chwil.
Oczywiście, szkoła. Takie momenty, gdy prowadzę zastępstwo z przyrody i opowiadam maluchom o polu magnetycznym Ziemi. W klasie mam wnuczka pszczelarzy, więc z zadufaniem dorosłości stwierdzam:
- No i ty tez pewnie interesujesz się pszczołami, Kubusiu, więc może cię zaciekawi fakt, że pszczoły reagują na pole magnetyczne...
Poważny Kubuś podchodzi po lekcji do mego biurka.
- Pani się nie gniewa, ale to pomyłka. ja interesuję się motorynkami, nie pszczołami...
Taak.
Odmieniamy przez przypadki. Ułóż zdania z rzeczownikiem, który w każdym zdaniu będzie w innym przypadku. Dostaję kartkę od klasowego bystrzachy:
- Cygan ma dywan, kto co, Cygan nie ma dywana, kogo czego, Cygan się przygląda dywanowi, komu czemu...
I jeszcze, te wszystkie rogaliki chwil, klasowe ognisko nad rzeką, pochody małych i dużych, dziecięce smuteczki, moje zabieganie, Jan Kochanowski i Nemeczek, nowa bluza zgubiona przez Małego, pierwsze dojazdy do liceum Średniaka,  pobudki po piątej, kakao, kanapki, cisza, ciemność, las za szybą...
Czekam na drugi oddech. Na razie przejście ze stanu wakacji w stan obrotów 200% jest bolesne. Dynie już mamy na tarasie. Wrzos. Biegnę do pracy- kreślę pospieszne słowa, uśmiechając się do sroki, którą widzę przez okno na orzechu.
Dobrego dnia, wszystkim.


05 września 2016

Trzeba

Zimowity wylazły w trawie, hatifnaty ogrodu, dziwne, liliowe stworzonka, które Małemu kojarzą się z lizakami i cukierkami wróżek. W nosy spadł deszcz i natrzepał z brzóz liści. Na mokrym tarasie ścierka, która sfrunęła ze sznurka, kosz po ogórkach i krople w surrealistycznych haftach.
To naprawdę już wrzesień.
Siedzę, popijam kakao, szykując się do wyjścia do pracy i myślę o tym, jak sobie dodać siły. W sumie to proste, wystarczy mi powspominać Babcie. Nie tylko moje, te wszystkie Babcie wokół mnie, krzątające się, by rozpalać w piecu, nakarmić stworzenie Boże w tym zwierzaki i gromadę dzieci, tudzież męża. Babcie w robionych na drutach kamizelkach, u nas ciągle jeszcze siadające na ławeczkach o zmierzchu po trzy. Niebo chmurnieje, z kominów unosi się dym, a one niosą kurom jeść, niosą chleb, kołyszącym się krokiem przesuwając pod sobą planetę.
Ile człowiek ma w sobie siły, jeśli zechce.
A kobiety chcą.
Też chcę- wrócę dzisiaj z pracy, to ogarnę świat, jak zawsze.
Trzeba oberwać bób, nakarmić kota, zdjąć pranie z sadu, zamknąć szczelnie okna.
Trzeba - słowo klucz. Nie "muszę", czy "powinnam". Trzeba jest archetypem. Trzeba stworzyć świat, powiedział Pan. Trzeba grabić liście jesienią, a wiosną kochac dmuchawce. Rzeczy immanentne. Bez "trzeba" będziemy tylko gromadą dzieci, "trzeba" przenosi w świat zamyślonego uśmiechu Babć, które ze spokojną pewnością niosły każdy poranek w spracowanych dłoniach.
Miłego dnia wszystkim, napiszcie, co rano/ codziennie trzeba u was. 


02 września 2016

Serce jaskółki i Świtezianka na dnie jeziora.



Dzisiaj przyszłam z pracy, otuliłam się w koc i celebruję bezsłoneczną, ale jeszcze ciepłą pochmurność. Nadal mam czas jakiegoś magazynowania energii, rzeczywistość mi się rozmywa i zdjęcia Dużego bardzo  łagodnie i pięknie to pokazują.
Nie poprasowałam.
Nie opieliłam.
Mam na dzisiaj grubą książkę o siedzibach wielkich Polaków, mam wrzos o słodkich dzwoneczkach, a z sąsiedniego pokoju słyszę, jak Duży śpiewa, przygrywając sobie na gitarze.
Znam tę piosenkę, sama kiedyś ją napisałam.

Próbowałam serce swe ratowąć,
tłumaczyłam jak choremu dziecku,
stanął zegar, jesień już w ogrodach
śpi wygodnie w niebieskiej kolebce...

 Po dwóch miesiącach ciszy dzisiaj w szkole znowu poczułam się jak Świtezianka na dnie jeziora, zaplątana w dziesiątki głosów, rozmów, problemów, radości, smutków. Dowiedziałam się o niewygodnych siedzeniach w nowych autobusach, o spuchniętym palcu, o koloniach w Jastarni, o braciszku, o ukradzionym worku na buty. Małe wielkie sprawy małych ludzi. Patrzyłam na czyste buzie czwartoklasistów, po raz pierwszy na lekcji polskiego, takiej prawdziwej, ledwie noski wysunęli z 1-3, a tu tyle wszystkiego, nowe klasy, nowi nauczyciele, nowe zeszyty... 
I nagroda, gdy po godzinie cierpliwego opowiadania im o nowych lekturach, zabaw z robieniem żywego automatu do odmiany przez osoby, przyklejania kolorowych kartek, skrobania w zeszytach pod czułym spojrzeniem Korczaka ze ściany, najbardziej oporny wychodząc, rzucił mi z niechętnym  uznaniem:

- No, póki co, moja najlepsza lekcja!

Serce jaskółki, zmiłuj się nad nami:)





Autorem zdjęć jest Duży:)

01 września 2016

O zaletach przygasania, leniuchowaniu na tarasie i ogrodach - hippisach


Wyszłam dzisiaj do ogrodu, w to ciepło i słońce już wrzesniowe, a potem siedzieliśmy na tarasie  z Miłym, patrząc na ważki, zygzakujące nad oczkiem wodnym i na opadające z róż płatki. I stwierdziłam, że tak jest dobrze.





Między kwiatami chwasty, psianka do nieba, poziomki w zrudziałych liściach, w stawie liście i glony.
Jeszcze w czerwcu miało się siłę i rozpęd, by to usuwać, teraz tylko patrzymy na ważki, tańcujące lepiej niż Niżyński, na motyle nad onętkami, na zrudziałe baldachy hortensji. Przygasa ogród, nabiera barw, z pasteli w nasycone burgundy i fiolety aronii, w rudość i czerwień jarzębin. Jakby  czas nagle włożył aksamitny beret Rembrandta i zaczął przemalowywanie świata, niczym królewscy ogrodnicy w Alicji.

 

Powolne przygasanie w cieple, słońcu, w ważkach, aroniach i szeleście opadającego czasu nie jest wcale niemiłe. Kawa smakuje zupełnie inaczej niż ta czerwcowa i majowa. Lato jest już tylko kawałkiem słodkiego obwarzanka. Dzisiaj był pierwszy dzień szkoły i nic strasznego się nie stało - włożyliśmy białe bluzki, wstali rano, a potem puszczali latawce z chmur i leniuchowali na rozgrzanym tarasie.
Wrzośce kwitną. I wrzosy.
Warzywniak jak emerytowany hippis nonszalancko zapuścił długą czuprynę suchego kopru, kukurydzy i bobu, schnącego w strąkach. Już kopią kartofle. Już wczoraj z ogniska leciał dym- sąsiad palił kartoflowe łęty.



Teraz jest czas, kiedy najprzyjemniej chodzi się po lesie, kiedy kalina płonie nad zarzęsionym stawem, kiedy winogrona i zimowity dodają ogrodom tej tajemnicy fioletu, raz słodkiej, raz mrocznej.
Póki co, ciągle więcej słodyczy.
Jeszcze lato świeci w naszym państwie.