27 marca 2016

Kolory Wielkanocy



Błysnęło słońcem, kolorami, wiosną. Krokusy otworzyły pszczelą stołówkę, na gniazdach zjawiły się bociany. Jak je dzisiaj witaliśmy z szaleńczym machaniem... Trzmiele grubaski buczą tym najcudniejszym z odgłosów wiosennego przebudzenia, brzękiem i mruczeniem, wpychając futrzaste ciałka w krokusowe kielichy. Gapimy się z Małym w zachwycie i wspominamy Simonę Kossak - ona opowiadała w swojej genialnej audycji Co piszczy w trawie, że na wiosnę widziane trzmiele, to mamusie rodów, które przetrwały zimę, są wygłodzone i noszą w sobie potomstwo, które utworzy kolejne pokolenie. Więc stoimy ostrożnie, pozwalając się trzmielim mamuśkom najeść do syta i tylko twarze nam się uśmiechają od ucha do ucha.




A to kolory wielkanocnego stołu, sernik z borówkami amerykańskimi i kajmakowy mazurek. Zjedzony już, zjedzony do okruszka.



Wiosennej radości zmartwychwstania wszystkim, dziękuję serdecznie za życzenia, uściski i pozdrowienia, mknące do nas na Kresy. Odwzajemniamy gorąco. Biegnę na dwór, póki słońce, jak Jan Sebastian Bach z wiersza Gałczyńskiego o Wielkanocy, który oznajmiał:


O, jeszcze tyle, tyle do wieczora godzin,

żeby mruczeć, żeby nucić, żeby chodzić,
żeby płynąć jak zaczarowana woda!
(...)  dzisiaj jest Wielkanoc
. Dzwon rozmawia z dzwonem.
O, wesołe jest serce moje!


24 marca 2016

Jaśniej, jaśniej w nas.





Pierwsze, wiosenne pranie łopocze na wietrze, flaga zwycięstwa nad zimą. Zaczęłam przedwielkanocne, ostrożne porządki, celebrując każdą rzecz osobno. Może dlatego, że nie mogę za wiele, jeszcze jestem osłabiona po grypie/niegrypie.Może przez te lata, które minęły,zmieniając smak świata. Kiedyś sprawy banalne, teraz są urzekająco piękne. Zmiana pachnącej, białej pościeli. Zapach niesionego z podwórza płótna, w którym są te wszystkie przelatujące ptaki, obłoki i wiatr od puszczy. Okien nie myję, bo dzisiaj minus dwa w nocy, a o świcie szron. Ale wstawiam do szklanego wazonu gałązki wiśni, bazie i białe tulipany. 
Mój Boże, jakie to piękne.
Cud każdego kwiatu. Czuję się pocieszona po długich, szarych dniach, po ciemnych schodach wewnątrz siebie, po całej tej zimie i wędrowaniu. Siadam sobie przy stole i czytam pocztówki. Alicjo, Michale z mamą, dziękuję wszystkim. 
Cud każdego ciepłego słowa.
Moja babcia, moja mama zmieniały pościel na wielkanoc. Co prawda one krochmaliły, ja tylko prasuję z krochmalem w sprayu, ale wzrusza mnie zapach. Hafty. Babcia wyhaftowała każdej z nas komplet pościeli z monogramem, dla mnie i moich sióstr. Jakby trochę więcej światła, gdy dłonie suną po gładkości płótna.
Sprzątam dla przyjemności, bez poganiania siebie. Układam koszule. Słucham Air Bacha, nic nie muszę. Nie muszę robić wyjątkowych potraw, zrobię, co lubię- jeden sernik i jeden mazurek. Dużo kwiatów, a zamiast dekoracji ze sklepu gałązki wiśni i brzóz, bluszcz i mech z ogrodu.
Będę sobie słuchać lecących gęsi, wędrować okutana w różowy szalik po sennym, pozimowym ogrodzie (ach, te wiatry z torfowisk), czytac, rozmawiać, pić sok z cebuli i miodu.
Jaśniej, jaśniej w nas. Z lustra patrzy na mnie mała Kalina, zdziwiona tym, co się stało - czemu minął czas i nie mogę iśc w białych podkolanówkach z koszyczkiem, między jesionami, jak przed laty?
Ale mogę przytulać białe tulipany i myśleć o tym, że to moja pierwsza Wielkanoc bez Dużego.
Jest z Elfem i tak być powinno. Popatrz w górę, Kalino, lecą gęsi.
Jakby niebo przytulało mnie i wycierało oczy.


23 marca 2016

Wiosna idzie powoli, Lundkvist i kolor nieba





Jak ona powolutku idzie, jak bardzo ostrożnie. Tu przymrozek wyskoczy, tu już wydaje się, że pękną pąki, ale nie, schowane. Przebiśniegi wychodzą malutkimi oddziałami, jak lękliwe duszki. Tu kępka, tam kępka. Ale noc w noc i dzień w dzień lecą niekończące się klucze ptaków. Co się dzieje nad brzegami naszej rzeki i na rozlewiskach...

 Wracałam do domu, fotografując te malutkie, skromniutkie domki, to stare drewno, odarte z farby, tak czułe. Z gromadą uczniów pstrykamy co rok stare, odchodzące domy, kolejny sezon. Także i teraz, na dzień wiosny, niepojętej i wiekuistej.

 Ze spraw domowych: Mały sromotnie poległ na turnieju rowerowym, po przyjściu do domu oznajmił; mamo, miałem czterdzieści punktów ujemnych, ale rower był za duży! Dostał naleśniki z nutellą na pociechę. 

Popikowałam pomidorki. Dzisiaj wysieję jednoroczne kwiaty, nie mogę chwilowo wychodzić na dwór, więc zanurzę się w doniczki. Tęsknię za zieloną trawą. Pojawia się już kurdybanek i pierwsze mleczyki. Czytam "Sześć przechadzek po lesie fikcji" i wiersze Lundvista. 



To prawda, że prowadzę
z miłością we krwi
ten pościg wśród topoli
co się w łuk zginają(...)

Jak on potrafił to napisać? Tak lekko, tak surowo, tak czule, zupełnie jak barwa tego odartego z farby drewna wiejskich chatynek, wypłukanego deszczami, zostawionego na powolne umieranie wśród zachwytu wiosny. Tak lubię proste, zwykłe rzeczy,  Patrzę na przebiśniegi i nie mogę się nacieszyć.






Wczoraj niebo tak płonęło. Dzisiaj będzie pełnia - i zmieni się pogoda. Czuję to w głosach ptaków, w kolorze nieba, w pędzącym od rozlewisk wietrze. Ciepło idzie. Niebo jak lazur. Otwieram okno i wpuszczam do pokoju wiatr i zapach ziemi.


22 marca 2016

O łapaniu indyków, uciekających autobusach i wiośnie.

Poczekalnia u lekarza. Bardzo wiejska poczekalnia. Kobieta na przeciw w siateczce zmarszczek, męskich butach, niedopiętej kurtce, z niespokojnymi oczyma. Opowiada mi emocjonalnie, machając ręką, śmiejąc się, nieco wstydliwie, zasłania usta dłonią. Bo zęby niezrobione.
- Pięćdziesiąt złotych za samochód indyków płacą, jak całą noc połapię, to pieniądz jest, nie? Człowiek śpi, nic nie zarobi, a tak pięćdziesiąt wleci. Jak ja mam sześćset złotych renty, to się przyda, nie? Ale pani, te indyki to czorty...
Wzrusza mnie patrzenie na te męskie buty, zmęczone ręce. Indyki to czorty, jak całą noc połapie, to ramię boli, ruszać nie może.
Babcia obok, w czarnej chustce, kanciasta, poważna, kwadratowa, wtrąca się na temat indyków i ich niewątpliwie piekielnego pochodzenia. I dodaje, że do Tresciancy to rowerom pryjechała, czetyre kilometry, a do Narwy  na awtobusie. I jak lekarz zaraz nie przyjdzie, to jej awtobus pojedzie. Gdzie ten lekarz? Pół godziny już spóźniony.
- Pewnie z dyżuru wraca - wtrąca się domyślnie Pan Wypastowane Pantofle - Oni wszyscy tak teraz, tu dyżura złapią, tam komisję, a ty człowieku siedź i czekaj. 
- A jak przyjdzie, to najchpierw kawu wypić treba - wtrąca się Babcia.
Cała poczekalnia kiwa głowami zgodnie. Tak, najpierw kawę, absolutnie.
Pielęgniarka przynosi nowe karty. Pół poczekalni dzieci. Dzień dobry, dzień dobry. Ich mamy. Pani na wagarach? Ano cóż, i ja na wagarach. Mój całą noc kaszlał. A mój gorączka 39,5.
Babcia wstaje, szturmuje do drzwi, pociąga za klamkę, zamknięte.
- No gdzie ten dochtur... mnie awtobus pojedzie...
Rudy Z Wąsikiem opowiada jak policja czaiła się na niego za sklepem. 
- Bo wie pan, widzieli, ze ja do sklepu, to mysleli, że może na piwo. A ja orenżady napił się i wychodze z rowerem, a oni siu, zza sklepu i dawaj pan, dmuchaj w balonik!
Kaszel. Patrzę na buty. Tyle butów, tyle ścieżek przywiodło nas tutaj, do tej dusznej poczekalni... ludzkie drogi. Idzie lekarz, z szumem fartucha, Babcia podrywa się jak krążownik prący przez lody ku zbawczym drzwiom gabinetu.
- Panie dochtur, ja perwsza, mnie awtobus ucieknie, tyle się naczekała...
Lekarz otwiera gabinet, wchodzi szybkim krokiem, kładzie coś na biurku, wyciąga telefon i wychodzi z powrotem. Skonsternowana Babcia zatrzymuje się przed drzwiami.
- Co, naczekała się? - pyta lekarz.
Babula kiwa głową.
- Oj naczekała, naczekała...
- To jeszcze poczeka.
I wychodzi, z telefonem przy uchu. 
Poczekalnia wybucha śmiechem, śmieje się Rudy, śmieje się pani od indyków, śmieje Wypastowany.
- To i dowcipny dochtur... musi kawy nie wypił jeszcze.
- No, chyba że tak. Kawa musi być.
- Ale mnie awtobus  pójde... - Babcia sklęsła w sobie. Rudy Z Wąsem pociesza ją, wskazując krzesło obok.
- Siadajte, nie ten, drugi budzie. Mało to awobusów. Jak z chłopami, nie ten lepszy, co pirwszy, nie? 

Jakoś żal mi babuli. I zła jestem na młodego lekarza, który z werwą i rutyną rozdziera zasłonę milczącego porozumienia kaszlącej poczekalni. Czy zauważy męskie buty? Stare adidasy? Oczy kobiety od indyków, pełne niepokoju? Pewnie nie.
Wychodząc, ze zwolnieniem na kolejne dni, widzę ametysty krokusów, otwierające się ku słońcu.
Wiosna. Przecież to w końcu wiosna.



15 marca 2016

Nalepki

Może gdzieś o tym czytałam, może wymyśliłam sama, nie pamiętam. Aby zachęcić czwarte klasy do pracy, czyli niewdzięcznego robienia ćwiczeń zbyt drobnych na ocenę, a niezbędnych - powiedziałam, że będe im za wykonaną pracę dawać nalepki. Pięć nazbieranych nalepek to dodatkowa piątka. Liczyłam na odzew kilku co bardziej pilnych lub chcących się wykazać jednostek. Nie przewidziałam armagedonu.
- Proszę pani, a u nas też będą nalepki? - dwie piegowate dziewczynki z piątej klasy dopadły mnie w okolicach szkolnej palmy. Szybko kalkulowałam - aha, wieści już doszły.
- Może wprowadzimy, jeśli to was zachęci... - wymruczałam, sądząc, że się zniechęcą.
Nie zniechęciły. Dołączyły do nich kolejne osoby, błagające o nalepki za dodatkowe ćwiczenia dla klas piątych też.  Złamałam się. Dokupiłam więcej nalepek. Przed każdą lekcją niemal zafascynowane dzieciaki dopytywały się, czy "dzisiaj robimy na nalepki".
Na nalepki były gotowe szukać informacji o pisarzach, wypisywać wyrazy bliskoznaczne, ba, nawet nie straszna była zgroza dyktand czy potworne ćwiczenia ortograficzne online. Nalepki!
Jakiś tydzień potem mili młodzieńcy z klasy szóstej oczekiwali mnie uroczyście pod nauczycielskim pokojem.
- Uważamy, że to niesprawiedliwe, że klasy czwarte i piąte mają nalepki, a szóste nie. - oznajmili z godnością, tudzież żądzą wymalowaną na pryszczatych twarzach.
- Ale... ale nie myslicie, że to trochę.... dziecinne? Za mało poważne na klasę szóstą? - zaapelowałam do rozsądku, oszołomiona wizją kolejnych nalepkowych zakupów. Pokręcili głowami zgodnie. Skąd! Wcale nie dziecinne.  Żądają nalepek, po sprawiedliwości.
No dobrze. Klasa szósta dostała nalepkowe ćwiczenia. W ramach eksperymentu, dramatycznym rzutem na taśmę, wprowadziłam też nalepki na dodatkowej godzinie zajęć wyrównawczych z polskiego. Dla tych na bakier z połszczyną i literaturą. A nuż zadziała?
Najpierw miałam pięcioro niedobitków - bo kto lubi dodatkowy polski na ósmej lekcyjnej?
Ale fama o nalepkach poszła. Na dodatkowych też dostają nalepki!
W ostatnim tygodniu było juz dziewięcioro. W tym dwie głowy wyzszy od wszystkich drugoroczny. Dzisiaj dwie piegowate z szóstej przyszły zapytać. "czy można jeszcze dopisac się na dodatkowy polski".
A mój drugoroczny wywąchał, gdzie trzymam nalepki i zwinął mi całą stronę, obklejając sobie zeszyt. Z tupetem zjawił się przy biurku, domagając się dwóch piątek "bo nazbierałem dziesięć nalepek psze pani już".
Wydali go koledzy i koleżanki z klasy, którzy zapałali gniewem większym niż anioł z mieczem ognistym. On ukradł nalepki psze pani! Z pani biurka! NALEPKI!
Zawstydził się, zarumienił dwunastoletni ananas, który jako ten przysłowiowy diabeł w ornat się ubral i ogonem dzwonić próbował.
Tak więc... jesli macie wolne nalepki, każdą ilość przyjmę :)))

Niżej: rysujmy, rysujmy, za każdy rysunek będą nalepki!


11 marca 2016

Pierwszy krzyk gęsi




Wczoraj w nocy słyszałam pierwsze stada. Leciały nad domem, gęgliwe, radosne, wracacające po zimie. Dzisiaj można je już było zobaczyć. I poczucie zupełnego szczęścia. Jakby coś budziło się w sercu, ta sama radość, że jesteśmy tu, na planecie wspólnie, chwycone tym samym cudem życia, one i ja, w jednym czasie.



Posiałam dzisiaj pomidory. Wygrzebywałam kiełkujące listki tulipanów z pierzynki liści i ziemi, podsypywałam nawozem hiacynty i krokusy. Przebiśniegi już dzwonią na dobre, choć chłód chwyta mocno w cieniu. Na słońcu muszki, w zygzakujących stadach. Nie mogę uwierzyć, że już. Że jednak wiosna.  



Mam tyle planów, nowe płotki z wikliny, ogród jednorocznych na bukiety, warzywniak, buraki liściowe, zioła. Trzeba wygrabić wszystko po zimie, okadzić szklarnię, nawieźć ziemi z kompostu, okopać brzegi rabatek. Wyciągnęłam taczkę, szpadel. Grabie. Nie mogłam się zagonić do domu mimo zmęczenia.   Z rękoma brudnymi i policzkami zimnymi od wiatru byłam dzisiaj szczęśliwa jak dzieciak:)

04 marca 2016

Stąpanie

Po śniegu. Przyleciał wiatr, zmoczyło deszczem, pączki wiśni i bzów w wyczekiwaniu, tulipany i krokusy w blokach startowych, za chwilę padnie komenda - START!- i ruszy. Ona, moje  wiosna, moja leśmianowska, kaczeńcowa, z ptasim rozgwarem, z czarną ziemią, z oziminą i pszczołami na wiosennych oblotach. Ale póki co, ostatnie stapania tam, za linią horyzontu, za obiektywem, ledwie słyszalne, ale budzące taką radość i wyczekiwanie.
Nie mogę się doczekać. Jak dzieciak prezentu. Nie mogę.
Oglądam zdjecia z zeszłego roku i dalsze. Była przeciez, prawda? Dotykałam, wąchałam. Tańczyłam.
Będą znowu te naręcza bzu i czeremchy. Chodzenie do szkoły z gołymi kolanami. Mlecze i wiatry. Szpaki i jaskółki. Powtarzam to sobie nieustannie, będzie znowu, będzie.
Im bardziej zanurzamy się w grypy, przeziębienia, kołdry, pokaszliwania, katary i brak sił, tym bardziej tęsknię.
Im bardziej zimno, szaro, smętnie, tęsknię.
Im bardziej pohukują z daleka jakieś absurdy świata, tęsknię.
Nie piszę wam o chorowaniu, o szarych rankach, o tym, ze na lekcji dzisiaj miałam CZWORO dzieci w klasie. To przemknie, minie, Augustynie, bo Ona już stapa.
Wszystko pokazuje, że tak.
Więc jak przystało na wierną służbę, na pokornych poddanych, stajemy w wyczekiwaniu, w szeregu, dzierżąc swoje szczotki, szpadle i grabie, uśmiechy i radość w oczach. Czekamy tylko na hasło. Na jedno słowo, Pani. Słyszymy stapanie.