22 września 2012

Ach kochany Augustynie...

... wszystko minie, minie, minie..




Dyplomatyczne trolle, miłosne wiersze i jesień

Średniak dostał na urodziny grę planszową, Runebound.  OKupujemy planszę, grając z Duzym, Mały kibicuje. Matce idzie najgorzej- wylosowałam dwie paskudne karty, nie mogę wejśc na żadną drogę, bo za każdym razem musze wtedy bić się z patrolem ghuli, nie mogę wejść na pole z lasem, bo dostaję zmęczenie, nie mogę zadnej czerwonej karty przygód ruszyć, bo przedtem walczę z nowu z jakimiś paskudami Vorakesha.
- Przyciągasz ghule, mamo! Ma się ten urok, co?- woła entuzjastycznie Średni. Szczęsliwy, bo jemu idzie najlepiej. Dostał kartę z jakimś trollem górskim, który mu zwiększa dyplomację.
- Co ma górski troll do dyplomacji...- Duży komentuje pogardliwie- Ja przestać ciebie bić moja maczuga, jak ty mi oddać swoje złoto?
Cóż, Średniak wygrał. Duży napadł i obrabował własną matkę, choć tłumaczę mu, ze celem gry nie jest walka między graczami, a pokonanie smoka.
- Urozmaiciłem sobie rozrywkę- wyszczerzył zęby.
Pożarliśmy zgodnie miskę popcornu, miskę czipsów ketchupowych i paczkę suszonych żurawin. Człowiek robi się głodny przez takie gry. Dzisiaj gramy dalej, wezmę sobie lepsiejszego bohatera.
 Poza tym dostałam w szkole wiersz miłosny. Od uczennicy. Zawsze wiedziałam, że jestem piękna, ale przeczytać to, napisane przez 11 latkę, nieocenione. Ponoć jak idę szkolnym korytarzem, jestem piękna jak tysiąc róż i trzy tysiące płatków lilii. Od razu samopoczucie mi się poprawiło, nawet ograbionej i napadniętej przez własnego syna w planszówce.
Poza tym.. jesień. Cuda na rabatach, feeria kolorów, brzozy w złocistych sukienkach z rudą podszewką, wiatr tańczy z nimi średniowieczne pląsy. Don diri don.
Wstawię zdjecia jak posmażę omlety.




18 września 2012

Zapracowana, łapię czas za uszy, piękno za grzywę

Znalazłam bloga z szablonami na bloga i zakochałam się, chyba będę zmieniać co tydzień

Blog

Melduję, że nie mam czasu, tonę w papierach, klasa szósta nie wie, co to epitet, jabłka trzeba obierać, astry kwitną,  fasolę trzeba łuskać, wspominam Simonę Kossak, a Duży ma melancholię i śpiewa ciągle Cohena.

Hallelujaaah... halleluuujah....

Marnuję czas ze zgrozą. Zamiast sprzątać/pisać/łuskać/obierać czytam o Simonie Kossa, czytam Listy Van Gogha do brata, drukuję Simonę Kossak na gazetkę i oglądam prerafaelitów. Jakie oni te kolory robili boskie...
Średni powiedział, ze nie ma motywacji do życia i może będzie miał za rok. Jak na brak motywacji widzę tu jakiś optymizm.
Nie mam pieniądzów na nowe buty, więc chodzę w starych. Ale kupiłam 5 tom "Zwiadowców".
Muszę zrobić lemon curd, musze nazbierać wrzosów. Chce mi się piękna jak głodnemu jedzenia. Przytulam nos do szyby o 5 rano, gdy szykuję Dużemu śniadanie i powtarzam sobie wiersze Blake'a o jesieni.
No i chodzę w burgundowym poncho. Przyjedźcie ktoś do mnie i mi poprasujcie, sterta leży na łóżku...
Patrzę na cudowne, inspirujące blogi ze zdjęciami zadbanych domków w bieli, ecru, z psem o zamyślonym wyrazie pyska  u stóp młodej i pięknej gospodyni, kobiety estetycznej. Czuję się wiejską kobieta pracującą, która tonie w papierówkach. Wciągam skarpetki w paski i myślę o kulach z szafiru.
Mały nadal znosi liście.
Tonę w liściach.
I gdzies zgubiłam czekoladę... schowałam na czarną godzinę i zapomniałam, jak sklerotyczna wiewiórka. Pozdrawiam kobiety pracujące, kochane kobiety estetyczne, kobiety czytające. Ślę wam wszystkim dobre myśli... :)

17 września 2012

Wyjątkowy, wyjątkowszy, najwyjątkowszy. I światła nad lotniskiem.

Wracamy z Małym ze szkoły. Pierwsze jesienne liście kuszą, by je podnieść, Mały ogląda ze znawstwem.
- Trzeba je zasuszyć i zrobić zielnik- podpowiadam.
- Co to zielnik?
- Taka książka z zasuszonymi liśćmi czy kwiatami. Podpisujesz je i przyklejasz.
- Jak podpisujesz?
- Na przykład z jakiego drzewa. Mam notes, daj, włożymy między kartki, zasuszą się.- proponuję niebacznie.
Małemu pomysł podoba się ogromnie, w ciągu kilku minut notes pęcznieje niebezpiecznie. Mamy liście jesionu, brzozy, wierzby, a nawet dzikiego wina i ogórecznika.
- Już wystarczy- protestuję- No, chyba, że znajdziesz jeszcze jakiś liść wyjątkowy. To go schowamy do notesu.
Ku swej zgubie to powiedziałam. Jakbym swego dziecka nie znała...
- Mamo, ten jest wyjątkowy! Zielony w brązowe kropki!
- A ten brązowy, w zielone kropki! Wyjątkowy!
- Ten jest wyjątkowszy! Żółty w kremowe i trochę brązowego!
- Ten jaki mięciutki, wyjątkowy, prawda? Mogę ci masażyk zrobić...- pociera mnie po ręce.
- A ten ma żyłki takie fajne, wyjątkowy, prawda?
- Ten jest wojskowy! Taki jak żołnierze, maskuje się!- pokazuje liść w odcieniach moro.
- Ten ma taki dzióbek i ząbki!
- Patrz, jak oderwę ogonek, to jest serduszko! Bardzo wyjątkowy, prawda?- wciska mi liść, a ja szukam wolnej kartki w notesie... a Małemu już się ślepka śmieją na widok potężnej brzozy przy domu, pod którą aż się kłębi od wyjątkowo wyjątkowych liści...
Na szczęście doszlismy do domu.
Pisząc te słowa zerkam na stertę liści obok komputera. Myszkuje po podwórku i znosi mi nadal. Dla Małego każdy liśc jest wyjątkowy...
..a w ogóle pożegnalismy i odwieźliśmy na lotnisko ostatnich gości. Wschód słońca nad lotniskiem, gasnące, cytrynowe światła i jedna samotna gwiazda nad rudością. Nocna podróż do domu, koniec wakacji nieuchronny. Owinięta w szal, drzemię.
Żegnaj, lato.

15 września 2012

Urodziny Średniaka

STO LAT, STO LAT, STO LAAAAAAT!
Niech żyje największa gaduła w naszym domu, niestrudzony badacz zjawisk zwykłych i niezwykłych i Pękaciel Balonika!
(po cichu były urodziny mam i  Męża, ale te Średniaka nagłaśniamy- w końcu 12 lat to ho ho!)


08 września 2012

O parszywych jabłkach, latawcach i Osieckiej


Oglądaliśmy w sklepie jabłka. Zielone w dziwnym, jadeitowym odcieniu, idealnie  uformowane, wielkie i sztuczne jak atrapy jabłek.
- Niedobre jabłka- tłumaczę Małemu- Nawet nie pachną jabłkami.
Powąchalismy. Nie pachniały. Idąc do domu, rozważalismy teorię odpowiedniej jabłkowości.
- Jabłka muszą być rozmaite, jedne duże, drugie małe, złociste, pachnące, chrupiące, ze starych jabłoni- pokazałam mu  wielkie, stare drzewa w sadzie przy naszym ogrodzie- Widzisz? Taka sparszywiała kora, chropowata, powykręcane konary, wysoka trawa wokół.Na takich drzewach rosną cudowne papierówki...
Nazbieraliśmy jabłek. Własnie takich. Gdy przynieśliśmy łup do domu, Mały oświadczył dumnie:
- Mamy parszywe jabłka!



A w ogóle naszło mnie wczoraj na latawce i chyba będziemy produkowac takie dzieło, tylko muszę znaleźć instrukcję, jak zrobić latawca, który lata. Zainspirował mnie pewien tekst... i pan Hong Pratchetta, puszczający latawce. No i Kubus Puchatek też.


Diane Loomans "Full Esteem Ahead"

Gdybym mogła od nowa wychowywać dziecko,
Częściej używałabym palca do malowania, a rzadziej do wytykania.
Mniej bym upominała, a bardziej dbała o bliski kontakt.
Zamiast patrzeć stale na zegarek, patrzyłabym na to, co robi.
Wiedziałabym mniej, lecz za to umiałabym okazać troskę.
Robilibyśmy więcej wycieczek i puszczali więcej latawców.
Przestałabym odgrywać poważną, a zaczęła poważnie się bawić.
Przebiegałabym więcej pól i obejrzała więcej gwiazd.
Rzadziej bym szarpała, a częściej przytulała.
Rzadziej byłabym nieugięta, a częściej wspierała.
Budowałabym najpierw poczucie własnej wartości, a dopiero potem dom.
Nie uczyłabym zamiłowania do władzy, lecz potęgi miłości.

No i Agnieszka Osiecka. Jakoś kojarzy mi się jesiennie, może dlatego, ze lubię jej wiersze, nie tylko piosenki- jej okropnie smutne wiersze, takie, że za gardło drapie. Wczoraj się zaczytałam wieczornie, gdy wszyscy w domku juz spali, siorbałam wystygłą inkę i czytałam...

Nie bądź smutna, 

no nie bądź, 

ta mgiełka, to tylko pamięć. 

Patrz jakie czyste niebo, 

a w morzu - łabędź! 


Nie bądź smutny, ja nie chcę, 

to czarne, to tylko myśli, 

dalej jest mała przystań 

na brzegu Wisły. 


Nie bądź smutna, no nie bądź, 

ta chmura jest małą chmurką, 

jutro już będzie słońce 

i ciastko z dziurką! 
 
 

06 września 2012

Zimno, zimniej, Buka

Pochłodniało. Już po upałach lipcowych, już po sierpniowym wygrzewaniu się na tarasie. Wyciagnęłam z szafy wełniane poncho i ta dam! rozpoczęłam sezon swetrowy. Chodzimy do szkoły, no, rowerem tez trochę jeździmy, ale coraz mniej pachnie latem. Zapach jesieni jest inny, bardziej cichy i uroczysty. Wiatr leci z pól, z lasów, grzybny, pachnący mchem i wilgocią.
A Mały ogląda Muminki.
Nie podoba mu się Buka, zdecydowanie. Za to hatifnatów nazwał roślinami- no cóż, mnie się też z grzybami zawsze kojarzyły. Najwięcej entuzjazmu wzbudziły odcinki z wybuchem wulkanu, nurkowaniem w zalanej kuchni i teatrem. Zdecydowaną faworytką Małego jest o dziwo Mała Mi.
Dziwne... ja zawsze najbardziej lubiłam Włóczykija...

W szkole jak w szkole. Niewielki mam entuzjazm, próbuję czytać Korczaka dla inspiracji, ale dzieciaki dzisiaj mało korczakowe, niewiele wspólnego z dziećmi z Bullerbyn mają.Jednemu nieznośnikowi marudziłam nad głową ( przemycił na lekcję loda i zjadał go ostentacyjnie, w dodatku nie posiadał ani zeszytu ani długopisu, totalny luz). Na koniec mojej tyrady spojrzał na mnie i oznajmił:
- Ja też panią lubię.

Zimno, zimniej, Buka. Zwozimy drewno na zimę do piwnicy, zakwitły złocienie, zmarniały pomidory- zaraza mi je zjadła, albo Buka przeszła nocą. Średni chce kota. Męczy mnie o kota kolejny dzień.

- Kup mi kotka- mówi chytrze- Nie będę musiał się wtedy tylko do ciebie przytulać...