27 sierpnia 2011

Gershwin i antonówki

Oskoma mnie naszła na antonówki. Staroświeckie słowo, staroświeckie jabłka. Nie jakieś pokraczne, karłowate odmiany- antonówka jest potężnym drzewem, a owoce ma wyborne. Nie umiem opisac tego smaku, soczystego, zabawnie rozpryskującego się na języku cierpką słodyczą.Mają cudowną skórkę, są miłe w dotyku, kompot z nich jest delicjami, a placki- poezja.




Zrobiłam placki, które znikły szybciej niż prędkość światła, takie na sodzie i kwaśnym mleku, posypywane pudrem. A jak smażyłam placki poetyckie, słuchałam Gershwina.
Jest w tej muzyce coś, jak w wierszach Lowella. Nie wiem czemu, wzruszają mnie- są jak smutni mężczyźni, znużeni życiem, cyniczni, z echem dalekiej wrażliwości, ukrytym głęboko pod pozorną obojętnością. Napewno jest w tym koniec lata. Kiedy trąbki wahają się w tle, między spełnieniem a nadzieją. Fortepian odpowiada im jak echo kroków w opustoszałym domu. Z tej okazji napisałam wiersz o odchodzeniu lata...

Wciąż jasne są anioły dni, które odeszły.
Brzemienne w mądrość, siedzą przy wystygłym stole,
w glinianym dzbanie kolce tarniny, za oknem
powolny łoskot deszczu, jak zaciężnych wojsk.
Twój płaszcz obok mojego, osobny, oddzielony
granicą brązu, wonią, żałobnym konturem.
Kokon barwy, przeczucie. Filiżanka ziębnie
w złożonych dłoniach, nie chce ogrzać się oddechem.
Zapłacona każda minuta. Na poręczach
i na ramionach chłód. W cudzym domu
jesteśmy tylko ludźmi, którzy się spotkali
na brzegu samotności, jak na brzegu morza.

No a na deser Gershwin.


26 sierpnia 2011

Tarta z pomidorami i tymiankiem.


Tarta z pomidorami (zmodyfikowany przepis z Lawendowego Domu)

Nadzienie:

Pomidorki ( z 5 sztuk sparzonych, pokrojonych w plastry)
cukier brązowy do posypania pomidorków
gruboziarnista sól
2 cebule
oliwa

Na zalewę: dwa jajka, mała śmietana
Na ciasto:
160 g mąki pszennej
szczypta soli
75 g schłodzonego masła
2 żółtka
1 łyżka zimnej wody
dodatkowo: kilka gałązek tymianku


Pomidory kroję w plastry, układam na dno formy tymianek, na to pomidory, na to cebulę pokrojoną i zeszklona.  Zalewam  zmiksowaną śmietaną z jajkami, doprawioną sola i pieprzem. Na to kładę rozwałkowane ciasto i do piekarnika. W 180 stopniach piecze się z pół godziny, może dłużej...Jak ciasto zbrązowieje, wyjmuję, odwracam na drugą stronę wyjmując, pomidorami do góry. Pyszne:)

24 sierpnia 2011

Kopytki nie psiedajemy. Oraz po czemu świniacze ogonki?A na koniec mgły.


Postanowiliśmy zrobić kopytki.


Po wielkim rodzinnym sukcesie w naszym domu kabaretowego skeczu o chińskiej kuchni, potrawa owa już na wieki nosić będzie taka nazwę. Kopytki, nie kopytka.
No więc w asyście Małego robiłam kopytki, wspierana duchowo, a Mały roztaczał przed soba i przede mną upojne wizje:


- Ale będą mięciutkie, prawda?
- I będzie tyle zasmażki, żeby nakryć wszystkie?
- I starczy dla każdego?
- No ba!- odkrzykiwałam na każde pytanie entuzjastycznie, niczym sprzedawca u Gribojedowa, zachwalający pstrągi czy co tam było. Śfiesz czy nie śfiesz?Śfiesz lubię, nieśfiesz nie. Zaraz, poszukam tego fragmentu...tylko przekopię się przez pratchetty i Hildegardę, żeby znaleźć Bułhakowa...ech., Innym razem.
Na razie za mną, Czytelniku, wracamy do kopytek!



Kopytki zostały zrobione, a do pary powstały rozmaite inne dania wegetariańko- fantazyjne, które załączam. Gotowania ogólnie było duzo w te wakacje, bowiem gościlismy gości, co przy naszej domowej siódemce  sprawiało,że liczba osób w domu nieustannie przezywała fluktuację i w oczach mi się mienilo.
Ale surowców kuchennych w lasach dostatek, na ogrodach też, więc wegetarianie domowi mieli raj.


Poza tym ostatnio w sklepie przezyłam de ja vue, wydawało mi się, że jestem u Gribojedowa, stoję w kolejce za jesiostrem czy  inną literacką rybą, choć tak naprawdę stałam w kolejce za wątróbką dla kota.Przede mną Dziarska Staruszka  myczała radośnie:
- Ogonki jest? Jak jest, to pani mnie da! A jakie one, świniacze?
- Świniacze!- potwierdziła z entuzjazmem  okrąglutka sprzedawczyni. Dziarska Staruszka rozpromieniła się:
- Jak świniacze, to da mnie dziewięć! I szyju indyczu da!
Metafizyka, niemal jak u Mrożka...
Poza tym jesień wibruje w końcach palców. A mgły wysnuwają się z mokradeł pod lasem i jak jechałam rowerem przez łąkę, to koła kąpały się w tym niematerialnym mleku, niezwykłe wrażenie...

17 sierpnia 2011

Kuchnia letnia


Kuchnia letnia, jeszcze jej nie pokazywałam w tegorocznej odsłonie. Lekko śródziemnomorsko w dzikiej kompilacji ze swojskimi chodnikami, szafą, maselnicą i kto wie, czym jeszcze. W roli głównej Pani Cukinia. Pozdrawiam leniuchów sierpniowych!




15 sierpnia 2011

Wrzosy i leśne bajki

Wrzosy kwitną. Z tej okazji Kalina nawiedziła las...Ludzie, jak pięknie...
Nie, żebym nie nawiedzała. Nawiedzam i owszem, ale dzisiaj odświętnie, quadem, z niebieskim koszykiem.








11 sierpnia 2011

Hrabal i kafejkowe nastroje. Oraz nogi Pana Boga.



A dzisiaj mam nastrój kafejkowy. Nie wiem czemu, ale mi się Tarabuk warszawski przypomniał i zaczytywane w czerwonym pluszu godziny, gdy padał deszcz a czeska szkoła literatury koiła serce. Może to przez sierpień? Muszę kupić dzieciakom książki do szkoły i nie kupiłam żadnej. Za to czytaliśmy dzisiaj z Małym Brzechwę dzieciom i entuzjazm jak zwykle został wzbudzony przy Ptasich Plotkach. Siadła zięba na dębie, na pewno dziś się przeziębię.
Potem rysowaliśmy, upiekliśmy z Olą ciastka owsiane, zjedzone już zresztą, a potem zrobiliśmy blok czekoladowy, częściowo zjedzony.
A za mną chodzi kafejka i tęsknota za wolnym czasem. Niby mam go dużo, ale jak to w domu. To zrobię, tamto i dnia nie ma. Mały mnie zapytał, czy Bóg ma nogi. No ba! Ma, i to jakie! Chodzi po chmurach...
W sierpniu Bóg jest jeżynowy, pochmurny i mam wrażenie,że u Niego też pada. A jeżynowe ciastka są pyszne.
No więc wracając do kafejki, ech, wypiło by się parującej kawy i pogadało z przyjaciółką o niczym i o wszystkim. Obok leżałby Hrabal, założony zakładką na stronie 78, na Nocy Księżycowej:

[...]I mam jakby włączone w mózgu dwie centrale: jedna pilnuje i strzeże niczym oka w głowie wszystkiego, co piękne w naszej rzeczywistości społecznej, druga zaś - pozwala mi się cieszyć leśnymi alejkami i polanami, ścieżkami prowadzącymi z jednego zagajnika do drugiego, a między nimi leżą pola, które kocham, jakbym był rolnikiem: i chociaż jestem na służbie, wysiadam z wołgi i ogarnia mnie nagle takie pragnienie, że idę na pole, biorę do ręki garść ziemi na wiosnę i wącham ją, a kiedy zboże dojrzewa, pod pretekstem kontroli spaceruję wzdłuż naszych łanów i głaszczę dojrzewający jęczmień i pszenicę, czasami zrywam kłos i jakbym był gospodarzem, rozcieram go na dłoni i wącham ziarno, wciągam zapach nosem, a mam go niczym jaki agronom, i wiem, że w tym tygodniu zboże już dojrzało, że nadszedł czas żniw.

Ale najpiękniej jest i tak, kiedy w lesie świeci księżyc, ten księżyc wprowadza mnie w zachwyt, ten wschodzący księżyc, ten wschodzący księżyc...

10 sierpnia 2011

Miętowa suita, sarabanda i czerwone żagle.






 Zrobiłam sobie herbaty ze świeżej mięty i odpoczywam. Kaj kiedys napisał, że herbata  śpiewa. Jak zresztą każdy liść, ziarno czy inny protoplasta pogodnie parującego napoju. Pozostaje pytanie, czy im to umożliwimy. Czy zechcemy, by uwiodły nas swą pieśnią i wytężymy ucho, by oddać się jej kojącym nutom. One tylko na to czekają, prosząc jedynie o moment cierpliwości i atencji, o to, by nie zalewać ich bezmyślnie wrzątkiem, a spróbować sięgnąć pamięcią do czasów, gdy były czymś więcej niż ledwie kolejnym fragmentem pędzącego początku dnia.
Naprawdę, jak te dni pędzą. Niedługo połowa sierpnia, a ja mogę w nieskończoność układac listę rzeczy, których JESZCZE nie zrobiłam.
Niepomalowany plot. Niewypielone truskawki. Nie gotowałam w letniej kuchni- wszystko przez deszcze, które nie pozwoliły nam wywędrowac do nieogrzewanego domku. Nie bylo konfitur z wiśni, bo przez wspomniane deszcze udało się tylko dwa wiadra zerwac. Nie przeczytałam paru książek, które chciałam, nie namalowałam obrazu z sosnami i generalnie nie napisałam ani linijki pracy o mitologii Slowian. A tu już połowa sierpnia prawie, a ja piję herbatę i słucham Sarabande Suite, mysląc o okrętach, które odpływają, rozpinając wysoko czerwony żagiel. Tak brakuje mi przyjaźni, które odeszły, rozmów, które uwielbiałam i ludzi, którzy ogrzewali moje serce. Odpłynęli na tych okrętach, a ja ustawiam moje słoiki w rzędy i tłumaczę srokom na brzozach, jaka jestem silna. O, taka silna! Az ramiona prężę.Tak, wszyscy mamy ważne sprawy i wszyscy jesteśmy wielcy w naszym zakrzątaniu, w naszych walkach z wiatrakami codzienności. Ale kiedy pachnie mięta i śpiewa herbata, brak mi siebie, którą byłam. tej słabej, nie upadającej w otchłań, ale unoszącej się nad nią.
Ale mam żagiel.
Maleńkie rączki dzieci, wiosłujące przez sen. Chwile, gdy czytam Kubusia Puchatka i obrywam z mięty listki. Zgadzam się, trzeba zechcieć być uwiedzionym, czy to przez śpiewające napoje, czy inne formy kontaktu z metafizyką , np. ewoluujące w kocie byty. Mój rudy ewoluuje co prawda na zimę w formę kulistą, ale przynajmniej dąży do pełni i ideału. Niech mu będzie. Ale co ja tu robię...opowiadam wam historie znowu, a ogórki czekają. Lubię jednak  powiedzenie Marii Janion, że energia wymiany opowieści jest jedną z najpotężniejszych sił cywilizacji, a kiedy się kogoś słucha, tworzy się krąg zrozumienia i współczucia. Pieśni nomadów, opowieści osadników. Tego już nie ma. Albo mało jest. A dusza tęskni.

03 sierpnia 2011

Fasolla, czyli jak rower robił za osła

- Mamo, znowu twój rower robi za osła, tak?- Małemu bardzo spodobało się moje, niechcący rzucone porównanie. Otóż rower służy do wożenia tak zwanych płodów rolnych z ogrodu do domu, bo mi się koszyki w rękach nie mieszczą, i gdybym nawet potomstwem ośmiornicy była, i tak się nie zmieściłyby. Zatem objuczam swojego zielonego kettlera i taszczymy. Co zataszczyliśmy dzisiaj?
Cztery cukinie, koszyk fasolli szparagowej, koszyk antonówek, koszyk marchwi, którą przerywałam i koszyk cebuli, bo już po świętym Ilii i "cebula w ziemię idzie", jak mi sąsiadka powiedziała. No, żeby w ziemię nie poszła, tośmy ją wyrwali. A fasolla będzie zjedzona i zamrożona, a z cukinii będzie ciasto. Ach! Jeszcze koszyk ogórków. Rower robił skutecznie za osła, objuczony niemożebnie i prowadzony ostrożnie...A w kuchni zrobiłam zdjęcia tego dobra, co je przyniosłam- popatrzcie. Wytrzymały ten osioł...












Poza tym jest sierpień, a żaden miesiąc chyba nie pachnie tak pieknie jak sierpień i nie ma moich ukochanych barw. Czerwienie, cynobry, zgaszone zielenie, bakłażanowe purpury, śliwkowe, bursztyny- wszystko jest. Zboża skoszone, trawy rosną do nieba, kwitną już nawłocie i jeżówki i astry- pachnie powoli wrześniem. Czuję się jak koralik jarzębiny w naszyjniku Boga, szczęśliwa i uspokojona. Nawet sny są dobre i pachną papierówkami, leżakującymi w nieskoszonej trawie w starym ogrodzie. Pozdrawiam z Kalinowa, pijcie sierpień do syta, bo szybko minie.