24 lutego 2011

Perypatetycy przedpołudniowi ( i kot)

Ponieważ poranek wczorajszy spędził Mały na lepieniu plasteliny, dla odświeżenia umysłu postanowiliśmy udawać perypatetyków, tzn filozofować, spacerując.

Z Małym się cudnie filozofuje. Usłyszałam teorie na temat jedzenia śniegu, yeti i zbudowania igloo na podwórzu, z wykorzystaniem dostępnego surowca. Kupiliśmy nową paczkę plasteliny i spotkaliśmy kota w drodze powrotnej- też filozofował, spacerując. Koty doskonale opanowały sztukę perypatetykowania.(Nie wiem, czy tak się to pisze, ale brzmi nieźle)

Dzisiaj na obiad ciecierzyca. I cykoria.
Pozdrawiam zasypanych śniegiem- w tym naszą lawendę.

23 lutego 2011

O wysokich nutach, farbach i kosmicznym jaju


Poranki są kotami dnia. Przeciągają się leniwie, przez szyby sączy się bezsłoneczny brzask, Hilary Hahn gra Partitę 3, preludium, lekkie i jasne, biegające bosymi stópkami po wysokich nutach, pachnie zbożowa kawa, zastanawiam się, jakie farby dobrać do obrazu, który dzisiaj będę malować.
To bardzo kojące doświadczenie, kiedy życiowe plany w nowym dniu sięgają tylko palety farb- czy dla namalowania sianokosów lepsza będzie wenecka żółć czy siena palona?
Pędzelki śmieją się do mnie z metalowego kubełka. Nie malowałam wieki. Dojrzewało to we mnie, czółenko tkackie suwało się po kolejnych tygodniach, a Mistrz Czas tkał swój powolny gobelin – aż nadeszła środa dla sianokosów, obiecanych Emilce. Dobrze, dokończę tylko pisanie, poszukam ulubionej koszuli do malowania, ze śladami pędzli i wybiorę do słuchania najpiękniejsze fragmenty – od Arcangelo Corelliego po Um Mitternacht i Hilary Hahn, z cynamonowym dodatkiem Elli Fitzgerald i Louisa, mruczących jak dwa wielkie, puszyste koty.

Czuję się jak Pan'ku, chiński stwórca kosmosu wewnątrz wielkiego jaja samotności, które jest miękkie z wewnątrz, a z zewnątrz twarde jak granit i w którym biedny Pan'Ku musiał wykuwać dziury swoim krasnoludzim oskardem, by ujrzeć gwiazdy. Ale to dobre uczucie.


19 lutego 2011

Adam Hurst

Od rana tańczę po domu na palcach, słuchając Adama Hursta.




Ci, którzy znają moją miłość do wiolonczeli wiedzą, że za piękną wiolonczelową muzykę oddam bez wahania moje góry i morza, a nawet poziomki.  Kiedy słucham tego, jak Adam gra, moje myśli stają się dziećmi, które biorą się za ręce i wędrują drogą ku baśni. Na gałęziach niewidzialnych drzew siadają żar- ptaki i z ich okrągłych oczu toczą się perły, które zbieram do srebrnego koszyczka. Dalej, za zakrętem ścieżki są zmierzchy i smoki lęku, gościńce niepokoju i jeżynowe zasieki, broniące żywej wody, ale kiedy gra wiolonczela, jestem gotowa wejść na tę kolczastą ścieżkę i stać się zdumioną Alicją, szukającą samej siebie w odbiciu lustra.

Są takie wiolonczele, podobne rozpłakanym strumieniom.
Są takie, które są pustyniami i wyschniętym gardłem wędrowca.
Są takie, które krwawią i takie, które rozsypują lilie snów lub dzwoneczki śmiechu.

Zanurzam się w nich do syta i nie ma mnie, nie ma, nie ma....

Gdzie jesteś?

Zauroczyłam się....


Ilustracje te i inne znajdziemy tu

18 lutego 2011

Wąchacze, patrzyciele, smakowacze

Po świeżym śniegu, jak parowiec przez Missisipi sunący wybrałam się dzisiaj do apteki po zioła do mieszanki ojca Klimuszki. Wszystko nabyłam i jak zwykle zauroczyłam się staroświeckim wnętrzem tego woniejącego kamforą przybytku, dzwoneczek obdzwonił mnie przy wejściu, wagi i retorty obrzuciły lekceważącym spojrzeniem; cóż ty robisz, istoto nieco ponad 30 letnia w tym sacrum, pełnym duchów byłych aptekarzy..Apteka mieści się w pożydowskim domu, ma stare progi, wyślizgane od setek stóp, dwuskrzydłowe drzwi, meble skrzypiące i malowane zieloną, olejną farbą w kolorze tataraku....
No więc zioła nabyłam, pogawędziłam z panią Tamarą, która poleciła mi też mieszankę ojca Gabriela, tutejszego eremity, mieszkającego 20 km ode mnie, nad Narwią, w oczeretach i trzęsawiskach. Pochylone nad książką " Apteka ojca Gabriela" stwierdziłyśmy,że proponowana przez niego mieszanka różni się od tej klimuszkowej tylko srebrnikiem i melisą, więc na razie wypróbowujemy klimuszkowe zioła. Tzn. zioła są Pana Boga, a receptura firmowana klimuszkowym nazwiskiem.
Zabrałam się w domu do mieszania, odważania i wąchania, dumając o wierszach Jakuba Demla i Josefie Kroutvorze, który jak nikt wiedział, że Słowianie wąchają nie gorzej niż inne nacje.Tak pisał:

"Nad Europą Środkową unosi się ciężka woń gotowanej kapusty, zwietrzałego piwa, czuje się mdły zapach przejrzałych arbuzów... Jest to ziemia o charakterystycznym zapachu. Granice są nieostre, irracjonalne i tylko węch pozwoli je wytyczyć z całkowitą pewnością".


Na razie, przesypując  między palcami woniejące łąkami i latem okruszki, listki i jarzębiny, myślałam o radości zmysłów. Zanurzyć się w świecie barw, faktur, gładkich liści, chropawej kory, mgieł i mchu na kamieniach, okrągłych kamyków w niebieskiej dłoni rzeki, łąkowego storczyka o zapachu miodu - nic mi nie brak do szczęścia. Czuję się jednością ze wspólnotą wąchaczy, patrzycieli i smakowaczy, obojętnie, ludzkich czy sarnich, kocich czy sikorkowatych. Gorzej,że smak mieszanki, którą zamierzam pić jest gorzki jak piołunowe morze. Uh...Miód łagodzi go nieco, ale i tak kubki smakowe wykonują spazmatyczne harce.... Ale wygląda ładnie, prawda?


Storczyku(...)
głos twojej woni jest niby tęsknota-
kocham cię za twoją odwagę i niezwykłą życzliwość dla dzieci;
one przeczuwają niezmierny smutek, tkwiący w gardziołku kukułki,
a my pragniemy, aby nas kochano
bezinteresownie, niewinnie i wiecznie... 

Tak wąchał storczyki Deml i tak o nich pisał wiersze. Chciałabym tak umieć, tak pięknie i czysto....i prawdziwie.

16 lutego 2011

Tao pijącej herbatę, korsarze i yo ho.

Tao, które można wyrazić słowami, nie jest prawdziwym tao.
Herbata, którą można wyrazić słowami, nie jest prawdziwą herbatą. 

Dzięki mojemu Miłemu poznaję królestwo Zielonej Herbaty i Ościenne Państwa. Był czas, że piłam tylko tzw. bawarke- czarną, mocną herbatę z mlekiem. I kawę. Uświadomiona, że tracę żelazo i magnez w tym mrocznym oceanie, pożeglowałam na wody ziołami pachnące i zaczęłam się uczyć nie słodzić 3 łyżeczek białym cukrem, ale smakować miody, trzcinowy nierafinowany tudziez inne słodkości- jak syrop klonowy lub ksylitol z brzozy. Teraz, kiedy zaspana, ciągnąc za sobą sny, uczepione kurczowo nogawki od piżamy, otwieram swoją herbacianą szufladę i szukam...tao..tao..co by tutaj wypić?
Zielona, biała, zielona z pigwą, malinami, gynostemma, camelia sinensis, lung ching, sencha, a może mieszanki? Liśc poziomki z melisą i imbirem...cytrynowa trawa? Mięta, czarny bez....Nie, może lepiej liście maliny z białą herbatą i płatkami rózy, do tego gryczany miód....

Co za wspaniały ocean! Co za nieznane lądy! Żagle na maszt, yo ho i butelka nalewki na czarnym bzie!
Na wiosnę zamierzam stworzyć własne mieszanki, bobrować po łąkach, zbierać wszystko co się da, suszyć w naszej zielarni, którą zrobimy nad garażem i stać się herbacianym korsarzem.
A wczoraj dostałam od mamy Roksariusa przepis na herbatkę, wspomagającą braki żelaza:


Liść pokrzywy, -liść czarnej porzeczki, -liść orzecha włoskiego, -liść bobrka trójlistnego, -ziele krwawnika, -korzeń mniszka, -kłącze tataraku, -owoc róży, -owoc jarzębiny, -owoc jałowca, -kwiatostan głogu

Po 50g zmieszać wszystko, brać 1łyżkę stołową, zalać wrzątkiem 1 szklankę, przykryć  i pić po 3 godzinach 3x dziennie przed jedzeniem. 


Pozdrawia Was Herbaciana Kalina. Yo ho.





15 lutego 2011

Ogród Kaliny

Z czołem opartym o szybę, za którą na łyżwach ścigają się białe wróżki z mrozem, patrzyłam na uśpione drzewa i tęskniłam za ogrodem.Są takie ogrody, które przypominają wystrzyżone pudle, są takie, które ściśnięto jak gorsetem betonowymi kostkami, wetknięto w nie tuje, jak natapirowane damulki, obsypano fioletową i pomarańczowa korą ( o bogowie, z jakich to drzew fantastycznych...)
Są miłe, wiejskie ogrody, z floksami, słonecznikami i malwami; śmieją się czerwone gębusie piwonii, kot się wyleguje obok pelargonii, brzęczą cynowe konewki. I są ogrody - mieszczuchy, wygłaskane, wystrzyżone kosiarką, schludne i nie moje.

I jest ogród Kaliny.
Dzisiaj zabieram was na spacer kalinowym ogrodem, przez cztery pory roku. Niech sobie zima chucha dmucha, w moim państwie wieczne, biznatyjskie lato, czereśniowe korale i majowe bzy.



Mija wiosna, z bębenkami, z flecikami kosów, z kukułkami, bzami...i nadchodzi lato....



W trawach figlują wróżki, zakwita podagrycznik, dmuchawce stają się białe i króluje jaśminowa, czerwcowa pani, świetliki wypływają ku Aldebaranowi, a nocne ćmy zapylają tytoń...Lato :)



I teraz jesień, z koszami, jabłkami, grzybami, rudością liści, brzozami, tańcem mgieł na łąkach...Kalina buszuje w ogrodzie i zbiera plony.







Zimy nie pokazuję, bo mam jej dość za oknem:) Jak wam się podobała wycieczka?

14 lutego 2011

Nie ma żadnej zimy, to nie nasza bajka

Wstaję rano, patrzę za okno...zimno.


Zaczynam poranek od wąchania bazylii. Bazylioterapia poranna jest lepsza od kawy. Kawy nie piję od roku, co nie znaczy, że nie tęsknię. Nie tyle za smakiem, co za rytuałem, pieszczotami z filiżankami, rozpustnymi ptysiami na talerzyku i całym marioantoninowym entourage.Teraz mam bazylię. Dodałam jej do sąsiedztwa zdroworozsądkową pietruszkę i rozmarzone hiacynty. Wąchamy, wąchamy, a zmysły idą na spacer gorącymi polami Prowansji, grają świerszcze, ja mam sukienkę w groszki i nie ma żadnej zimy. Zima? Luty? Nigdy nie istniały. To nie ta bajka. Zapomnijmy o kruchym lodzie, o pałacu Królowej Śniegu, o tańcach wichru z zawieją, o zgrabiałych dłoniach. Będzie wieczne lato, szepce bazylia, będzie rozgrzany taras, bose stópki dzieci, śmiechy nad talerzem czereśni...



Śniadanie Kaliny.


Mam trzy rodzaje sałaty, rzodkiewkę, rukolę, brokuły, seler naciowy, paprykę i kuskus. Coś z tego zrobię na obiadek...ale zaczynam od orkiszowej kawy z mlekiem i namysłu. Czy to dzień na wiolonczele? Na flety? Na jazz? Uznałam,że to dzień na szafir. Słoneczny, szafirowy, z kroplą brązu. Taka dzisiaj będzie Kalina.

Już wiem, czego będę słuchać:)


13 lutego 2011

Piękno w różnorodności

Zaczytałam się na blogu.


Inspiruje mnie to ciekawskie, uparte szukanie piękna; w codzienności, w kolorach kredek, puszce po herbacie, skrzypcach Szostakowicza, cieniu sosnowych gałązek. Piękno w umiarze. W pojedynczej barwie na tle setek barw. Piękno w kontraście; serwetka z lnu na blaszanej tacy, której róg obgryzły już smoki rdzy. Piękno zapomnianej studni, szklanego koralika.



Poranek niedzielny jest czysty, jak wypłukany, szklany żwir. Przez okno leje się strumieniami mroźne światło, a ja czytam Proppa, rosyjskiego badacza baśni. Podobno wszystkie bajki na świecie mają taką samą strukturę. Ha, być może tak, ale to nie znaczy, że wszystkie bajki są jedną bajką. Miliony bajek gadają w mojej głowie i jak Królowa Śniegu dla Kaja, proponują mi nowiutkie łyżwy za moją duszę.

Piękno pomarszczonych twarzy. Piękno niedoskonałości, starego swetra, dymu z komina, dżinsów, które tak kocham,że nie mogę się z nimi rozstać. Koronek i buduarów. Chciałabym przeżyć wszystkie życia i czuć wszystkimi zmysłami wszystkich ludzi. Piękno w wiecznym niepokoju, w podróży wewnątrz własnej głowy.



Uspokaja mnie migotanie szklanych paciorków na zawieszce i głos Julie London. Mam nowe tulipany, w kolorze fioletu.

Piękno fioletu. Kolor podwiązek i śmiechów w półmroku. Życie jest piękne. Zamierzam zjeść je całe.

09 lutego 2011

Bajka o niedokończonej koszuli

Była sobie dziewczyna, nazywała się Eliza...miała dwunastu braci, ale kochała najbardziej najmłodszego i to właśnie dla niego nie udało jej się utkać do końca koszuli z włókien pokrzywy, dlatego zamiast ręki zostało mu łabędzie skrzydło... Znacie?



Moja ulubiona baśń. Zaczęłam dzisiaj zastanawiac się, dlaczego właśnie ta.
Mogłabym rozebrać ją na kawałki, zanalizować według Proppa, Bettelheima czy Knaufa, mogłabym znaleźć tu wątki ekspiacyjne, symbole, archetypy, ale to tylko grzebanie w chmurze i dzielenie jej na cząsteczki, a ja chcę złapać cień tej chmury i chwycić ją w ramiona.

Eliza była ufna, cierpliwa i dzielna. Trzy cechy, które kocham, które są dla mnie istotą kobiecości. Ufność: szczerość jasnego spojrzenia, czuły gest głowy, opartej o czyjeś ramię. Czytała książki, kochała las i zrywała pokrzywy gołymi rękoma, by pleść z nich straszliwe koszule.Cierpliwie deptała je bosymi nogami, cierpliwie, w leśnej grocie, plotła włókno po włóknie, patrząc na deszcz, skaczący po liściach leszczyn, na wilgi w świerkowych labiryntach i na jesienne chmury, ciągnące nad dalekie wyspy.
Dzielna: nie powiedziała słowa, gdy klątwa spętała jej usta, a każde słowo mogło zabić braci i zniszczyć tkany czar, mający odwrócić niedolę. Nie powiedziała słowa, wieziona na wozie na spalenie, prowadzona na stos...



W tej basni mężczyźni Elizy popełniają błędy, błądzą i mylą się, czekając na ratunek z rąk tej jednej, która ma w oczach wszystkie gwiazdy .Oskarżają ją, więżą, prowadzą na stos, albo lataja nad jej głową jak łabędzie, chaotyczne, zagubione, podczas gdy to ręce Elizy, poparzone od pokrzyw ratuja wszystko .Zwyczajne, dobre ręce. Nie ma tu smoków do pokonania, oprócz własnego lęku i samotności; nie ma olbrzymów, oprócz nocnych wilków zwątpienia, że nie zdąży. Eliza tka koszule dzien po dniu, dwanaście koszul, każda ma przód, tył i dwa rękawy- i tego jednego, ostatniego rękawa nie zdąży.
Ilustracje Anne Yvonne Gilbert


Piękna jest scena, gdy zła wiedźma do wanny, w której kąpie się Eliza wkłada trzy ropuchy, zaklęte naturalnie, a dobroć i piękno dziewczyny zmienia je w trzy róże. Zawsze myslałam też, jaki głupi był ten książę, że pozwolił zaprowadzić ją na stos, samotnie. Wtedy umarła chyba miłość- nie sądzę,że po zejściu ze stosu i przemianie łabędzi Eliza wróciła do niego. Myślę,że poszuka innego księcia. Na stos powinno się wstępować we dwoje....

Kot poranny

Blady świt, kogo znajdujemy w salonie na białym obrusie?
Aaa...

08 lutego 2011

Dzień oczyszczenia


Przedobrzyłam na urodzinach i teraz chce mi się pogłodować.


9.oo wypijamy szklankę herbaty ziołowej: garstka mięty, melisy i pokrzywy. Zaparzoną herbatkę można posłodzic małą ilością miodu
11.00 wypijamy szklankę soku z owoców (ale nie cytrusowych!)
13.00 wypijamy szklankę ciepłego wywaru z włoszczyzny
16.00 wypijamy szklankę herbaty ziołowej
19.00 wypijamy szklankę soku z owoców lub warzyw, np. pomidorowy
21.00 wypijamy szklankę ciepłego wywaru z włoszczyzny


No więc taki będzie dzisiaj dzień, dzień oczyszczenia. Dobre są takie dni oczyszczenia. Lubię katharsis, także duchowe. Zaczynam od sprzątania domu. Jak robi się przestronniej i jaśniej, myśli zaczynają hasać swobodniej i puszczać sobie nawzajem latawce dobrych pomysłów. Siadłam sobie zagrać " Wolną Grupę Bukowinę", naszło mnie. Zaczęłam myslec o Bieszczadach i trawach na połoninach, o knajpce w Ustrzykach i błocku na Chryszczatej, w którym zgubiłam but. Nagle poczułam się młoda i gotowa na nowe przygody.
Światło słońca robi dziwne rzeczy z barwami; tulipany z różowych stały się pudrowe, niemal białe, a zasłonki w spialni trawiaste jak wiosenna zieleń. Zrobię sobie wody z cytryną i będę myśleć o wiośnie, wierszu Soffici'ego i piegowatych dziewczynach. Zawsze chciałam mieć piegi, niestety, natura nie dała, podobnie jak rudych włosów.


Ptak gwiżdże wśród janowca i jego gwizd brzmi jak pocałunek.
Wiosna się zbliża, serce moje!


To Soffici.
A dzisiaj zrobiłam z Małym  przegląd ziółek i popakowałam przyprawy w słoiczki, a także zamierzam  pokazać mu coś cudownego; znalazłam pudło rozmaitego ustrojstwa kuchennego, niektóre  przyrządy tak dziwne, że zastanawiam się, do czego służą. Obejrzmy to sobie, zgadując, co to może być. Najdziwniejsze utensylia! Przefantastyczne korkociągi, zapadki, łapki, łopatki, kręciołki, zgniataczki i różne takie. Chyba zrobię zdjęcie i ogłoszę konkurs na blogu na zgadywanie. Ten, kto wygra, dostanie skrzata kuchennego w prezencie.:) Poza tym rozkwitły moje hiacynty.
Idę dzisiaj zagłębiać się w stare gazety, lektura pouczająca i ciekawa. Do sprzedania są sanki i dorożka na gumach, a panna Stachna Scigniew- Daszewska napisała do redakcji wzruszający list, który cytuję:

" Otrzymawszy od Mamusi 15 marek w dniu Wigilijnym składam je na Ręce Szanownego Pana Redaktora na ciepłą odzież dla Białostockiego Pułku. Z głębokiem szacunkiem i poważaniem oddana."

Aaa..i właśnie listonosz przyniósł paczkę od Noys! Cudowny prezent urodzinowy, mydelniczka i ptaszki absolutnie przepiękne, a cukierki urzekły mnie nie tylko nazwą....ach...rozpływam się, wzruszam.

Uściski, podziękowania i serdeczne pozdrowienia od Kaliny :)




07 lutego 2011

Ciała wilg i fiołków



Urodziny skończyły się. Zostały tulipany i róże, które w świetle poranka wydają się wędrowcami z innego świata. Za oknem śnieg, biały poranek z lutową piosenką, o której tak pięknie pisał Barańczak:


Śnieg VI


Ten biało farbowany lis, ten świat, ten wilk
w owczej skórze śniegu, niewartej wyprawy
w głąb, do żywego mięsa ziemi - kilka chwil
wystarczy przecież, aby ten kożuch, wyprany
i tak chemicznie ze Wszystkiego, Niczym
stał się, kiedy ciepły wiatr dobierze mu się do skóry,
kiedy z niej mało zieleń nie wyskoczy; niszczy
wierzchnie okrycia, zrzucą wciąż skórę ten wilk,
ten lis, ten świat przebrany, nieprzebrany, który
w nieczystej walce z czystością, wytrwały
drapieżnik, zawsze błysnie nagim, tajemniczym,
pstrokatym ciałem fiołków, rdzy, błota i wilg.


Urzekły mnie te "pstrokate, nagie, tajemnicze ciała fiołków i wilg". Kunsztowność słowa, tak dobra i jasna  w chwili, gdy ziewający poniedziałek próbuje po omacku znaleźć  puszkę ze zbożową kawą i dogadać się z czajnikiem, by szybciej wypuścił z siebie kłęby pary . Wszystko w bladym, przesianym przez ciężkie chmury świetle jest wyprane z barw. Tylko w wierszu złoto i fiolet  i tajemnicze, wielkie lasy, w których wilgi śpiewają fiołkom. Jak nie kochać Barańczaka?

No więc ziewamy i układamy plan na dzisiaj. Soczewica z cebulką do ziemniaków. Rano wypiłam sok z gruszek, pomarańczy i jabłek, w proporcji: 2:1:2 . Po urodzinach czuję się ciężkim, brzuchatym trollem, objedzonym tortem.Dzisiaj zamierzam tez zastukać w bramy Podlaskiej Biblioteki Cyfrowej i poszukać gazet sprzed stu lat prawie. Ach, jakie pstrokate i smakowite są te gazety. Pozdrawiam poniedziałkowo, tulipanowo i mgliście. A na deser ogłoszenie z "Dziennika Białostockiego", nr 1/1919

" Sprzedają się rozmaite rzeczy, meble restauracyjne, oraz krowa. Ulica Staroszosowa , Edward Torno, 101"


04 lutego 2011

Kuchenne piosenki, concerto D major i Biała Królowa. I ogólny brak tulipanów.

'Talerze nienawidziły sreber, które z kolei nienawidziły szklanek. Wyśpiewywały do siebie nawzajem okrutne piosenki. Ping. Ding. Dzyń. Te same złośliwości trzy razy dziennie.'

J. Caroll, Kraina Chichów.


Nie mam pojęcia, czemu u Carolla piosenki kuchenne były okrutne. U mnie są zupełnie inne.Na przykład takie....

...Talerze kochały szklanki, a łyżeczki potajemnie durzyły się w filiżankach, śniąc buduarowe baśnie o maleńkich, delikatnych uszkach w róże i niezapominajki. Czajnik popatrywał dobrotliwie po całym tym towarzystwie , a w jego białym brzuszku szumiał herbaciany ocean. Można było przepłynąć z jednego końca na drugi, używając filiżanki jako łódki i wiosłując łyżeczkami z wygrawerowaną różą. Kuchenne niebo było w granatowo- białą kratkę, a słońce pachniało bazylią. W błękitnych drzewach wiły gniazda Śpiwonie i Grzęduszki, które Kalina karmiła ziarnami mandragory. Wszyscy wiedzą, że mandragora zakwitnie, jak się ją podlewa księżycową wodą, a potem można zbierać nasiona, gdy kwiat opadnie. Z płatków kwiatu mandragory złote wróżki leśne szyją sobie pantofelki na bal pełni księżyca.



Tego dnia Kalina wstała rano- a był to piątek, słoneczny, lutowy piątek. Kiedy szła do kwiaciarni, sprawdzić, czy przyjechały tulipany, woda kapała z dachów w rytm  concerto D- major Vivaldiego, tego  w którym John Williams gra na gitarze, śmiejąc się spod siwych brwi. Na ścianach szmaragdowo błyska wielofasetowa mozaika, a John Williams macha do mnie niebieską chusteczką z balkonu.

Tulipanów nie było. Ale po drodze widziałam rudego kota, słyszałam kosa- zupełnie wiosennie, a pod apteką dwie panie rozmawiały ze sobą, a jedna miała kapelusz z włochatą różą z filcu w kolorze pompejańskiego różu. Chciałam jej powiedzieć, że taki róż jest przepiękny, że woda kapie z dachu w rytm concerto D- major, i czy wiedzą o tym, że koncerty Vivaldiego mają budowę trzyczęściową, że są skontrastowane agogicznie, a do tego, że przypomniał mi się wiersz Aragona o kupowaniu kwiatów.....

Ach ta muszla morska, która przez przypadek
ma kształt tej wielkiej we mnie pustki,
czegoś wyrwanego z mojej piersi,
gdy przed chwilą, na targu
nie udało mi się kupić kwiatów dla ciebie...

 

Ale wyglądały na bardzo zajęte, więc odeszłam na paluszkach. Kupiłam za to cykorię i jutro zrobię z niej pyszną sałatkę dla Agi - pozdrawiam Aguś- a w domu wygrzebałam sobie concerto D- major i postanowiłam napisac o kuchennych piosenkach, o lutowym poranku, o agogicznych kontrastach i Aragonie. Co własnie uczyniłam i macham do Was z Johnem Williamsem. Niech żyje Biała Królowa, z wdziękiem unosząca suknię baśni ponad kostki zwyczajności. I mistyczny, wiekuisty ogonek królika. I wszelkie cudowne nonsensy i wzruszenia.


 

03 lutego 2011

Hiacynty, zimowe światło, cuda i dziwy



Kupiłam wczoraj hiacynty. Rozkwitną do niedzieli, czy nie?
W niedzielę mam urodziny...byłoby miłe obudzić się i zobaczyć, jak otworzyły się pąki. Żeby hiacyntom nie było smutno, przeczytałam im wiersz Eliotta.

„Dałeś mi hiacynty rok temu pierwszy raz.
Nazywano mnie hiacyntową dziewczyną.”
– Ale gdy wracaliśmy, późno, z Hiacyntowego Ogrodu
I miałaś pełne ręce, mokre włosy, ja nie mogłem już
Mówić i ćmiło mi się w oczach, i nie byłem
Żywy ani umarły. Nie wiedziałem nic,
Zapatrzony w serce światła, w ciszę.
Oed’ und leer das Meer."


Poza tym przez biały, zimowy namiot nieba przedarło się słońce, brzoskwiniowo-jedwabny woal, oświetlając lodowe kości ziemi i ten biały dywan na łąkach, zasypane wspomnienia traw, jaskrów, mojego biegania boso, w białej sukience i zrywania firletek...
Zimowe cuda i dziwy dla Was- patrzmy i zachwycajmy się.



 Kawałek ulicy Cichej - w lewo zakręca się do mnie.




Ta urocza rzeczułka  przecina łąki za domem Kaliny, między uliczką Ogrodową a Gnilicą. Miejscowa ludność, nie wiadomo czemu, nazywa to terytorium Wietnamem. :)


Ulica Gnilica.

Powiem jeszcze nieskromnie, że o zrobienie mi zdjęcia przy hiacyntach i w nowych okularach (!) poprosiłam Średniaka, na co on, dokonawszy dzieła, oświadczył usatysfakcjonowany:

- Jesteś piękna, mamusiu. Niektóre przedstawicielki tej płci nie zasługują na miano płci pięknej, ale Ty zasługujesz!


O czym dumna Kalina wam donosi, turlając się ze śmiechu.

02 lutego 2011

Kotlety z grochu, Sanczo Pansa i elfy domowe

Wczoraj robiłam kotlety z grochu. Kotlety z grochu robi się tak:

Groch się gotuje do smakowitości i miękkości, przyprawia solą, pieprzem, mielonym kminkiem, imbirkiem.
Dodaje się zesmażoną cebulkę i ząbek czosnku, torebkę ugotowanego ryżu ( na jakieś dwie szklanki grochu), jajko, rozciapaną bułeczkę, dobrze wyciśniętą, a wcześniej w mleku moczoną. Coby się dobrze lepiło. Można mąki dosypać, tartej bułki- formować kotleciki, smażyć na złoto, podawać chrupiące.
Kotlety z grochu wyglądają tak:


To, co moje kotlety dekoruje, to gynostemma. Takie ziółko, które hodujemy w doniczkach.

"Gynostemma (łac. Gynostemma pentaphyllum) występuje w Chinach, Korei, Japonii i południowo-wschodniej Azji. Jest wieloletnim, liściastym, pnącym ziołem. W ramach tego gatunku istnieje 13 odmian. Wszystkie występują w Azji. W Chinach rośnie 11 odmian, z czego 7 rośnie tylko w Chinach i to własnie one posiadają zasoby dzikiej Gynostemmy pentaphyllum.Gynostemma zawiera wiele aminokwasów, witamin i minerałów, które są bardzo ważne dla zdrowia człowieka: selen, magnez, cynk, wapń, żelazo, potas, mangan, fosfor i inne."

Odkąd Miły mój kupił sadzonki, gynostemma występuje także w naszych doniczkach na parapecie i zjadamy ją po trochu :)

Wieczorem wysyłamy dzieciaki po mleko do cioci Wiery i każdorazowo odbywa się ten sam tytuał, przypominania, kto chodził wczoraj i kto powinien pójść dzisiaj.

- Wczoraj chodziłem ja!
- A nie, bo ja, ty przedwczoraj!
- Nic z tego, ja chodziłem dwa razy pod rząd i teraz ty musisz pójśc dwa razy, żeby się wyrównało.- Duży bezlitośnie wciska Średniemu czerwoną torbę ekologiczną z butelkami na mleko.
- Ale ja chodziłem wczoraj i wcale nie byłeś dwa razy, mamo...

I pada koronny argument:
- Zagramy w Age of Empire jak przyniesiesz mleko!

I Sanczo Pansa pociągając nosem idzie po mleko, zakłada zieloną kurtkę i dzielnie drepcze przez mrok, pchany wizją zwycięskiej bitwy , w której zwycięży w końcu i zatriumfuje, a jego wspaniała osada przyćmi inne, a jego wojska...

Potem nalewam mleko do dzbanka, a moje elfy domowe zaglądają mi przez ramię. Mleko jest białe, chłodne, wędrowało po zimowym mroku w czerwonej torbie. Z drugiego pokoju słyszę, jak Czejenowie Średniego przegrywają sromotnie z uzbrojonymi po zęby białymi Dużego. Strzały latają w powietrzu, jedna wpada w doniczkę gynostemmy, wyciągam ją i wieszam nad kuchenką, a potem gotuję Czejenom i białym owsiankę pokoju. Śpiewa Julie London i wieczór dogasa w popiele starego dnia. Jutro będzie nowy i jasny- ten, w którym do Was piszę. Elfy domowe rozśmieszają mnie, podsuwając mi pomysły na czekoladę z gruszkami, gruszki w czekoladzie, jeżynowy sok na białym obrusie i inne psoty.Kalina jest szczęśliwa.