25 kwietnia 2024

Czarodziejstwo w sadzie, harfa eolska, jabłonki i Dylan Thomas


 Takie ulotne dźwiękow czarodziejstwo

sprawiają elfy w porze zmierzchów; kiedy

lecą tu do nas, z wiatrem dobrej wróżby

z krainy baśni, gdzie melodie lekkie

dokoła kwiatów, obarczonych miodem

tańczą i tańczą


Coleridge, Harfa eolska

Nasz sadek zakwitł. Każdą jabłonkę sadziliśmy sami, tu było kiedyś pole z owsem, ziemia jest dobra i wilgotna, trawy łąkowe uczepiły się jej zielonymi ramionami i wszelkie próby zakładania tu warzywnika kończyły się nasza klęską. Trawa przerastała przez tektury, włókniny, zrębki, miałam dość karczowania buszu z roślin czujących się tu jak u siebie - trudno. Przeszliśmy na warzywniak w skrzyniach, a w miejscu buszu powstał sad. I jest pięknie.


Zieleń jest absolutnie dzika, baśniowa, leśmianowska i arkadyjska, rośnie tu, co chce, jasnota, mniszki, kosimy kilka razy w sezonie, ale bez przesady, byle tylko dało się wejść:) Teraz, pod baldachimami kwitnących jabłonek, jest chyba najcudniejszy czas i widok w roku. W złotej godzinie sad napełnia się rozgwarem pszczół, dalej jest las za sadem, łąka, bagienko i bezkres.Zachodzą tu sarny i lisy, widzieliśmy na kamerce. zające ogryzają drzewka, a nasz Rudy też czuje się jak w raju, co widać:)


 

Mam nadzieję, że przymrozki już nie wróca i będziemy cieszyć się papierówkami, antonówkami i renetami:) Są tu różne stare odmiany, wiśnia, czereśnia, orzech włoski, czerwona mirabelka i samowysiany głóg, pigwowce i ałyczki:)


 

A nasz sadkowy trawnik wygląda tak - sama natura:)


 

I portrety rokokowych dam z bliska:)



 


Fern Hill
Dylan Thomas


A gdy byłem swobodny i młody pod gałęźmi jabłoni
Przy śpiewkach domu i tak szczęśliwy, jak zielona jest trawa
I jak noc gwiezdna nad leśnym parowem,

Czas mi pozwalał się wspinać
 Ze złotym krzykiem w pełnię swoich oczu,
I, poważany wśród furgonów, byłem księciem miast jabłecznych
A kiedyś niepewnego razu kazałem drzewom i liściom
  Z jęczmieniem i stokrotkami
 Słać się w dół rzek niespodzianego światła.

Kiedy więc byłem zielony i beztroski, sławny wśród stodół
W szczęściu podwórza, tak rozśpiewany, jak farma była domem,
Pod słońcem, które jest młode raz tylko,

Czas mi pozwalał się bawić,
Złotym być w pełni łaski jego bogactw,
I, zielony i złoty, byłem łowcą i pasterzem, grałem
Na rogu przy wtórze cieląt, a lisy szczekały na wzgórzach

Rześko i dźwięcznie, niedziela
W kamyki świętych strug dzwoniła sennie.

Przez całe słońce trwało bieganie, trwała uciecha, pola
Siana wysokie jak domy, melodie z kominów, i trwało
Cudne i wodne powietrze i granie,
 Ogień zielony jak trawa.
I gdy co noc pod gwiazdami swojskimi
Cwałowałem w sen, kiedy sowy szturmem zdobywały farmę,
Na cały księżyc słyszałem, błogosławion między stajniami,
Jak wraz z lelkami odfruwają stogi
 I błyszczą rwące w mrok konie.

Potem zbudzić się, na farmie, co jak tułacz biała od rosy,
Niosąc koguta na ramieniu, powróciła: wszystko było
Blaskiem, Adamem było i dziewczyną,

Niebo wzbierało znów, słońce
Znów okrąglało tego właśnie dnia.
Tak musiało wyglądać po narodzinach zwykłego światła
W pierwszym, wirującym miejscu, konie urzeczone i ciepłe
Ze stajni pełnej rżenia i zielonej
  Wybiegły na łąki chwały.

Poważany wśród lisów i bażantów przy wesołym domu
Pod chmurami spod igły, tak szczęśliwy, jak długo trwa serce,
W słońcu, co rodzi się ciągle na nowo,
 Biegłem po niedbałych drogach,
Moje pragnienia pędziły przez siano
Jak dom wysokie przy swych podniebnych zajęciach nie dbałem,
Że czas, wir melodyjny, udziela tak mało, tak porannych

 Piosnek, nim dzieci zielone i złote
 Idąc z nim utracą łaskę.

Nie dbałem, w dni jagnięco białe, o to, że czas mnie wyniesie
Cieniem mej dłoni na zatłoczone jaskółkami poddasze
W księżycu, co wciąż wschodzi, ani o to,
 Że mogę, cwałując w sen
 Usłyszeć czasu lot znad pól wysokich
I zbudzić się na farmie na zawsze zbiegłej z bezdzietnego kraju.
Och, kiedy byłem swobodny i młody na łasce jego bogactw,
 Czas zamknął mnie w śmierć zieloną,
 Chociaż śpiewałem w kajdanach jak morze.


23 kwietnia 2024

Wystarczy nam jabłoń

 Tadeusz Śliwiak pisał o tym. Że raj to za dużo, bo jabłoń nam wystarczy.

Jedne z moich ukochanych drzew w sadzie, zawsze mam skurcz serca, jak patrzę na tę jedyną w swoim rodzaju różowość, przechodzącą z błękitu i bieli, taką zdecydowaną w konturach, łagodną, idealną w formie ni to pączka, ni kuleczek, otwierających się w amfiladę płatków. Od razu mi się przypomina Ania, mówiąca o tym, że Janka jest jak kwiat jabłoni - chciałabym być kwiatem jabłoni, gdybym mogła wybierać:)

O takim:)


Ominęły nas póki co przymrozki, choć nad ranem truchlało serce, bo było plus dwa, plus jeden, ziiiimno.

A tu wszystko kwitnie, wszystko z ziemi wychodzi. Borówki, pigwowce, czereśnie, porzeczki, grusze, jabłoneczki, piwonie pąki wyciągneły, biedny orzech włoski, wiosenny strachulec, czekający tak długo z liśćmi i przeważnie i tak dostający mrozem po nosie. I potem biedak drugi raz musi liście wypuszczać, jak pierwsze poczernieją. Póki co, nie poczerniały. I nektarynka się zawiązuje, i śliwka.

 

Na zagonkach też wszystko wychodzi do słońca. Szpinak, sałaty, rukola, szczypiorek...

... i koty.

 

Mnóstwo entuzjastycznej spontaniczności. Stokrotki sobie wysiały się, gdzie chciały, a podagrycznika mam łan.

A bzy o takie, lada dzień, lada dzień rusza!

 
Mały w tym roku zdaje maturę, uwierzyć trudno.
A taki był, o:)




Tadeusz Śliwiak

Obiecaliśmy sobie ogród


Obiecaliśmy sobie ogród
po którym chodzi deszcz wysoki
gdzie rosną porzeczki i groch o siedmiu sercach
a trafi się i pokrzywa

Obiecaliśmy sobie ogród
przyrzekliśmy trzymać się ziemi
bo niebo jest martwe i nic w nim nie rośnie
a tu i wróbel przyleci

świerszcz pomuzykuje
Jeśli wykopiemy z ziemi wielki kamień
to niech zostanie — będzie nam pod głowę
przyłożymy ucho — posłuchamy co w środku
czy hucząca rzeka
czy stuk końskich kopyt

Obiecaliśmy sobie ogród
w dwóch jednakich słowach
Raj — to za dużo
wystarczy nam jabłoń



15 kwietnia 2024

W kwietniu jak w maju, mam nowego fartucha i co tam panie na zagonkach

 


 W kwietniu jak w maju!

Mam dowód, paprocie wypuściły zieloniutkie, puszyste ślimaki. Zawsze w maju u nas, a tu proszę. Paprocie są, mniszkowe łąki, zakwitła rajska jabłoń i wszystkie pestkowe, a nawet, o dziwo, bzy się zaczynają rozchylać. Niby ma nadejśc parę chłodnych dni, ale póki co, w Kalinowie tak.

 

Tu prezentuję NOWEGO FARTUCHA, specjalnie tak pisze, bo bardzo lubię zwrot oddawaj fartucha. Lniany, szałwiowy odcień, kocham. Długaśny do pół łydki. To mój wiosenny fartuch kwietniowo - majowy, jak Too - tiki przewracała czapkę na wiosenną stronę, ja oznajmiam leśmianową wiosnę w Kalinowie nowym fartuchem.

Dzisiaj byłam w pracy, pierwszy dzień po dłuuugim zwolnieniu - miło było zobaczyć te znajome buzie.

Nie jest łatwo, ale uczę się trochę sobie odpuszczać, na przykład w szklarni jeszcze nic nie ma, pomidory niepopikowane jeszcze, prasowanko leży, wielkie dzieła ludzkości też, ksiązki niepodrukowane, a ja sobie podziwiam fartuch, popijam herbatkę z pokrzywą i robię zdjęcia ozdobionych spontanicznymi psiankami zagonków:) A na obiad wczorajsze.

A zagonki wyglądają rajsko, czarodziejsko, do zachwytu, o tak:





 Świat nie jest taki zły....

Niech no tylko zakwitną jabłonie...